Smoczy Demon, część XIII


Okładkę narysowała MadBlackie [link]
część XIII



Kluczowym momentem w historii Smoczego Demona jest jednak czas, w którym odbył się chrzest bojowy filiclaryjskich magów bitewnych.
Choć pierwotnie takie wydarzenie nie miało mieć miejsca, z jakiegoś powodu ówcześnie panująca najwyższa rada Filiclarii, pod przywództwem, Arcymaga Viviela Corusa, zdecydowała się zrobić z tego widowisko. Do Kaudna zaproszono wiele ważnych osobistości, w ramach zaprezentowania możliwości nowo wytrenowanych magów bitewnych.
Miało to pewne podłoże polityczne, albowiem na uroczystość zaproszono ambasadorów Bieloru, Dragonii, Jarii oraz Amdenvoru. Była to więc w rzeczywistości demonstracja siły. Acz wykonana w typowy dla Gildii Magów, subtelny sposób.
Ów chrzest bojowy odbył się w stolicy kraju Lazatirii, ówcześnie znanej jeszcze jako Wilagrad, na Wielkim Koloseum. Wtedy też, wszelkie starania, na wprowadzenie w Filiclarii profesji magów bitewnych zostały ostatecznie zaprzepaszczone...

***

Windre Amilazath jak burza wpadła do gabinetu rektora. Namval popijający napar ziołowy zastygł w bezruchu, nasłuchując rozwoju sytuacji. Miał przy tym szczerą nadzieję, że jego dobra znajoma nie strzeli go w pysk, zanim nie wyłoży mu całej sprawy. W przeszłości zdarzały się jej podobne zachowania.
– Co to jest? – ślepiec poczuł przed twarzą lekki powiew. Chyba podsunęła mu coś pod nos.
– Nie wiem. Nie widzę.
– A... Fakt – znikające źródło ciepła świadczyło o tym, że zabrała dłoń sprzed jego twarzy. – To list. Rozporządzenie najwyższej rady, na mocy którego mam jechać z naszymi magami bitewnymi do Wilagradu.
– A tam zaraz jechać – machnął dłonią Namval, drugą odkładając filiżankę z naparem – załatwi się darmowy portal. W końcu to sprawa wysokiego szczebla Gildii.
– Kpisz sobie?
– Tak, z twojej reakcji – odparł rektor. – Pieklisz się niepotrzebnie.
– Pewnie, że się pieklę! Ich egzamin poza moją kontrolą, do tego jeszcze ma zostać zamieniony w widowisko! Mają walczyć ze skazańcami na śmierć i życie – uderzyła pięścią w stół. Filiżanka Namvala podskoczyła dźwięcznie. – Jeszcze ogłosili to miesiąc przed! Ta sprawa cuchnie. I to mocno.
– Tutaj przyznam ci rację – Degord przybrał w końcu poważny ton. – Wali na kilometr. Bez wątpienia ktoś u góry bawi się w politykę.
– Co z tym zrobimy? – Zapytała Windre.
– Są gotowi na taką potyczkę? Cała szóstka?
– Tak – odpowiedziała bez wahania – zrobiłam z nich magów bitewnych. To, że nie zakosztowali jeszcze krwi niczego nie zmienia. Są gotowi.
– Więc nic nie robimy – Namval znów podniósł filiżankę i wysączył łyk. – No, przynajmniej ty nic nie robisz. Ja powysyłam trochę listów do znajomych, dowiem się o co tak właściwie chodzi i czy naprawdę mamy związane ręce tak bardzo jak mi się wydaje.
– Czyli jednak jest źle?
– Jak ktoś się bawi w politykę, zawsze jest źle – odparł Degord. – Jednak, jeżeli twierdzisz, że są gotowi, to powinno się to rozejść po kościach.
– Martwi mnie tylko jeden fakt – odpowiedziała Amilazath. – ci więźniowie... Są określeni tylko jako skazańcy. Mogą wystawić im każdego zbrodniarza i jeszcze go wyposażą. To mi się najbardziej nie podoba.
– Publiczność nie znosi egzekucji na arenie. Mówi się, że ustawione walki są zniewagą dla duchów wojowników, którzy tam zginęli – stwierdził Namval. – Muszą to zrobić, żeby przypodobać starym Lithijczykom, którzy jeszcze nie rozumieją, iż to nowy kraj.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi – żachnęła się Windre.
– Wiem – odparł spokojnie Degord – ale sama stwierdziłaś, że są gotowi. Choćby na arenę wyszli seryjni mordercy, dadzą radę. Nie jesteś ich matką, żeby aż tak się przejmować.
– Po tych pięciu latach, czuję jakbym nią była – Namval, choć nie mógł tego zobaczyć, wiedział, że zapewne uśmiecha się półgębkiem – ale masz rację. Powinno być dobrze.
– Powinno – przytaknął.

***

Księżyc świecił jasno na niebie. Karmazynowy glob był właśnie w pierwszej kwadrze, zbliżając się powoli do pełni. Dreyk za leśną chatką wieszał na gałęzi królika. Szarak szarpał się nieco, gdy wiązał go za tylne łapki, głową w dół. Reszta gryzoni siedziała, w krytych klatkach z drewna, postawionych jedna przy drugiej pod ścianą domu. Były bardzo cicho, wyczuwając to co miało nastąpić za kilka chwil.
– Tylko zrób to dobrze, Dreyk – usłyszał za sobą znajomy głos.
– Mówisz jakby to był mój pierwszy raz – odparł mag, odwracając się do siostry.
Nic nie odpowiedziała. Patrzyła tylko w milczeniu, jak bierze młotek młotek pozostawiony na klatce i rusza w stronę królika. Szarak już się nie szarpał. Zaakceptował swój nędzny los przyszłej potrawki.
– Śmieszne... – stwierdził Dreyk, ważąc w dłoniach obuch młotka.
– Co?
– Nie pamiętam, ile już zatłukłem królików na obiad – odparł siostrze. – Robiłem to dość machinalnie, w końcu to tylko jedzenie.
– Martwisz się swoim chrztem bojowym?
– Tak, martwię się.
– Nie masz czego – stwierdziła Svalae. – Owszem, zabicie ena, to nie zabicie królika. Mówiłeś, że masz walczyć ze skazańcami. Karę śmierci otrzymali zapewne nie bez powodu, najpewniej to mordercy.
– To naiwne usprawiedliwianie zabicia ich – Dreyk zmarszczył brwi.
– Króliczek się męczy – zmieniła temat siostra.
– Ach!
Nie powinien przedłużać zakończania życia królika swoimi wątpliwościami. Tego się po prostu zwierzęciu nie robiło. Dreyk wyczarował więc szybko w powietrzu bladą kulę światła i uniósł młotek. Wycelował, po czym szybko uderzył.
Obuch głucho trzasnął o potylicę zwierzęcia. Szarak zginął natychmiast, uderzenie złamało mu kark i prawdopodobnie naruszyło czaszkę. Czysta, szybka śmierć. Bez krwi i niepotrzebnego widowiska.
Usłyszał jak Svalae wzdychała za jego plecami.
– Jak się nazywał? – zapytał siostry.
– Pan Ardenvel – odpowiedziała, nawet nie mrugnąwszy okiem.
– Nie powinnaś przywiązywać się do królików – odpowiedział jej Dreyk, odkładając młotek na klatki – Sama robisz sobie tak krzywdę. Powinny być dla ciebie tylko jedzeniem, zwłaszcza dla ciebie.
– Nie potrafię inaczej. Karmię je, doglądam, czasami głaszczę ich puszyste futerka. Naprawdę ciężko jest nie przywiązać się do zwierzęcia. Dlatego przyszłam go pożegnać... Nie – podeszła do Dreyka, wyciągając przed siebie dłoń – daj, ja to zrobię. Masz zbyt nerwowe dłonie.
Posłusznie oddał jej nóż, którym zamierzał oskórować właśnie Pana Ardenvela. Machnął też dłonią na światło, które natychmiast zgasło. Svalae nie potrzebowała go do pracy, a prawdę powiedziawszy, to nawet by jej przeszkadzało.
– Będziesz coś robiła z jego futra? – zapytał, siadając na pieńku do rąbania drewna opodal.
– Czapkę.
– Zrobisz czapkę, z królika do którego się przywiązałaś? – Dreyk podniósł brew, patrząc na siostrę.
– Właściwie to tylko trzecią część czapki, ale tak – Svalae zabrała się za rozcinanie skóry na nogach i brzuchu królika. – Nie patrz tak na mnie. W mojej sytuacji zrobiłbyś coś podobnego.
– Oj tak, na pewno zrobiłbym czapkę ze swojego małego przyjaciela.
– Dawno cię nikt nie ugryzł braciszku – stwierdziła. – Wracając jednak do poprzedniego tematu: Dreyk, pomyśl o tym w ten sposób – jeżeli ktoś chce cię zabić, masz prawo się bronić wszelkimi możliwymi sposobami. Możesz zabić swojego oprawcę, gdy ten cię atakuje. To jest boskie prawo Sol do obrony życia.
– Tak, wiem – machnął dłonią Dreyk.
– Więc w czym problem?
– W niczym – wzruszył ramionami. – To zwyczajny stres. W końcu to będzie mój pierwszy raz.

***

Potrawka z Pana Ardenvela była wyborna. Tak po prawdzie to wszystko, co przygotowała matka, było wyborne. Dreyk miał jednak trochę inny repertuar w misce niż jego siostra. Svalae z racji bycia vangiem, dostała lwią część mięsa z królika i nic poza nim. Odcedziła z niego nawet całkiem sporo sosu. Była mięsożerna i pożywienie pochodzenia roślinnego miało zły wpływ na jej jelita.
Dreyk za to bez żalu maczał chleb w misce pełnej sosu, zajadając się ze smakiem. W takich chwilach naprawdę doceniał fakt, że sam nie jest vangiem.
– Dreyk – Ellae nagle odłożyła łyżkę na bok i spojrzała na syna – wybacz, że nie możemy pojechać do Wilagradu.
Mag bitewny najpierw przełknął, po czym odpowiedział matce:
– Tak, rozumiem – machnął dłonią. – Nasza rodzina jest biedna, nie mamy pieniędzy, żeby wyprawić was do stolicy.
– Cieszę się, że rozumiesz – dragonitka uśmiechnęła się łagodnie. – Windre powiedziała wam coś więcej o przeciwnikach?
– Nie – odparł Dreyk, odkrawając sobie kolejną pajdę chleba. – Podobno to element całego egzaminu. Mamy być gotowi na wszystko.
– Bądź więc ostrożny, mały łobuzie.
– Będę, będę. I taki mały nie jestem – żachnął się Dreyk – mam dwadzieścia jeden lat.
– Dla mnie zawsze będziesz moim małym chłopcem – odparła Ellae. – I cokolwiek się nie stanie pamiętaj: kocham cię.
– Nic się nie stanie! – zapewnił ją Dreyk. – Pięć lat uczyłem się walczyć, nie dam się tam zabić, czy coś... Svalae?
Jego siostra przerwała posiłek, patrząc się na niego uważnie swoimi niebieskimi oczyma. Po chwili uniosła kciuk w górę i powiedziała:
– Dasz radę brat.
– Właśnie o tym mówię.
– Nie o walce mówię – vangini pokręciła głową. – Jak wygrasz to cię w końcu ta twoja Houn doceni i ją zaliczysz...
– Svalae! – wykrzyknęła dragonitka. – Odrobinę taktu przy stole!
Dreyk nic nie odpowiedział. Pochylił się tylko nad talerzem i zainteresował swym obiadem. Nie wiedział, że Svalae specjalnie odwróciła jego uwagę. Nie widział, że wymieniła z matką krótkie, wymowne spojrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz