Kłamstwa


Kłamstwa
Wydanie pdf: link!

Zima szybko zawitała do Vilawy. Jak co roku zjawiła się zarówno spodziewana, jak i nieproszona. Bezlitośnie doświadczając tych, którzy na jej przyjście się nie przygotowali.
Antara raczyła się przygotować. Przez ostatnie dwa lata, wraz z Houn, szykowała się na długą, zimową wyprawę. Zrezygnowała z pracy, sprzedała dom, kupiła konie, zapasy oraz odpowiedni ubiór. Konkretnie wybielany płaszcz futrzany, wełniany szal, rękawice dwupalcowe oraz niedźwiedzią papachę. Zgodnie z modą panującą wśród lanai i kolorem dominującym obecnie w krainie.
Gdy zaproponowała Houn podobne odzienie, ta ją wyśmiała. Zamiast ciepłych ubrań, zażądała skórzanej kamizelki podszytej nawarstwionym płótnem i solidnych, wysokich butów. Gdyby nie lniana koszula, dragonitka zapewne miałaby zupełnie odsłonięte ramiona. Szalik i czapka? Gdzie tam.
Antara zadrżała, gdy powiew mroźnego wiatru uderzył ją w policzki.
– Kochana – zwróciła się do pleców Houn – zimno mi jak na ciebie patrzę.
– To na mnie nie patrz… – odparła isolubna dragonitka. – Rozglądaj się po puszczy – na chwilę spojrzała na lanai – bo chyba się zbliżamy.
Antara westchnęła zrezygnowana. Jak widać, niektóre stereotypy z powietrza się nie wzięły. Nawet konno jechały inaczej, ona na damskim siodle, z nogami po lewej stronie, Houn zaś okrakiem w męskim. Brakowało jej tylko porządnej broni. Miała bowiem przy pasie jedynie posrebrzany puginał.
Lanai idąc za radą towarzyszki, rozejrzała się po tajdze. Świeży puch smętnie wyginał gałęzie świerków. Sprawiło to, że las stał się całkiem przejrzysty i otwarty na promienie porannego słońca. Poza tym naturalnym pięknem nie dostrzegała w puszczy niczego szczególnego.
Dotarły do niedużej polany. Pośrodku, spod śniegu, wystawały poczerniałe zgliszcza. Konie spokojnie przedarły się bliżej przez świeży, nienaruszony jeszcze puch.
– Mogłyśmy się tego spodziewać – stwierdziła lanai.
Houn zeskoczyła ze swojego wierzchowca. Zapadła się w śnieg aż po kolana, ale to nie przeszkodziło jej w penetrowaniu szczątków budynku. Łuskowatymi dłońmi odgarniała śnieg, raz po raz wyciągając pojedyncze nadpalone przedmioty. Antara przyglądała jej się tylko z wygodnego siodła.
– Wszystko spalone! – Houn kopnęła jakiś zwęglony śmieć. – Ale przynajmniej sprawdziliśmy... Wspominałaś, że obie mają manifestację intuicji, tak?
– Owszem – kiwnęła głową Antara – dlatego lepiej będzie polować na Dreyka. Twój kontakt w Gwardii poinformował mnie, że parę miesięcy temu odwiedził Algrad. Możemy swobodnie zacząć tam poszukiwania.
Dragonitka nie odpowiedziała. Spuściła tylko wzrok, opierając lewą dłoń na rękojeści srebrnego sztyletu.
– Ucinna jest po drodze do Algradu – stwierdziła bardziej do siebie niż do Antary.
– Co proszę? – lanai zamrugała.
– To duża osada – Houn wsiadła na konia – jeżeli ruszymy od razu, będziemy w niej za dwa dni.
– Tylko po co? Tylko zmarnujemy czas, kochana. Jeżeli zawrócimy do Kaudna i udamy się tam przez portal, będziemy na miejscu jeszcze przed południem.
– Tara – Houn spięła konia – mam tam sprawę do załatwienia…

***

Ucinna, jak powiedziała Houn, była dużą osadą. Za małą, by uzyskać prawa miejskie, ale i zbyt dużą, by nazywać ją byle wsią. Po prawdzie czuło się jednak klimat vilawskiej prowincji. Nie było tu filii Gidlii Magów, a jedynie kilka staromodnych wież czarodziejów. Każda z nich wyglądała nieco inaczej, ale wszystkie dzieliły ze sobą dwie zasadnicze cechy: były dwukrotnie wyższe niż sąsiednie budynki i miały strzeliste dachy.
Kobiety kierowały się do jednej z nich. Okrągłej wieży z kamienia o hełmowym dachu. Gdy podjechały pod drzwi, Houn podniosła łuskowatą dłoń, by zapukać. Zawahała się jednak z ręką w powietrzu. Zamiast uderzyć w drzwi, rozsznurowała koszulę, wyraźnie odsłaniając dekolt.
– Powiedz – odwróciła się do Antary – jak wyglądam?
– Na zdesperowaną. Mniej, znaczy więcej kochana. Jeżeli nie zostawiasz nic wyobraźni, dekolt nie będzie nikogo nęcił… – lanai na powrót ściągnęła sznurki jej koszuli. – O, tyle w zupełności wystarczy. Houn, wspominałaś mi tylko, że to twój nauczyciel, nie kochanek.
– Bo my nigdy… No… Odesłał mnie do akademii.
– Dostałaś kosza? – Antara podniosła brwi. – Kochana! Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Gdybym wiedziała, zrobiłybyśmy cię na Złotowłosą! – lanai zmierzyła ją wzrokiem. – Choć może raczej na tę amazonkę, Valradię. Tak czy inaczej, uwiodłabyś go w jeden wieczór.
– Właśnie dlatego ci nie powiedziałam – odrzuciła Houn. – Nie chcę go zaciągać do łóżka, po prostu chciałam… Dobra, wiesz co? Zapomnij. Nie było tematu.
– Daj te sznurki – lanai ciasno zawiązała koszulę dragonitki. – Teraz nie było tematu. Jeżeli się wahasz, zero pokazywania, zero nęcenia i zero seksu.
Houn nie odpowiedziała. Przewróciła jedynie oczyma, po czym zapukała do drzwi wieży. Po chwili czekania walnęła jeszcze z całej siły trzy razy.
– Idę! Idę! – dobiegło ze środka.
Drzwi otworzył sevek. Miał jasne, kręcone włosy zarówno na głowie, jak i na końcu ogona. Tylko kozia bródka była wyczesana na prosto. Od razu było widać, że mają do czynienia z właścicielem wieży. Nie dość, że miał on na sobie stereotypowy szpiczasty kapelusz z szerokim rondem i obszerną szatę, to jeszcze z jakiegoś powodu, w lewej dłoni trzymał kostur magiczny.
– Houn! – wykrzyknął sevek. – Cóż… Cóż za niespodzianka!
– Kourn…
Dragonitka objęła czarodzieja i ścisnęła mocno. Fakt, że była od niego wyższa o głowę, sprawił, iż mag dosłownie utopił się w uścisku.
– Dus… dusisz mnie dziewczyno…
– Wybacz – dragonitka rozluźniła uścisk. – Po prostu minęło już siedem lat… – Houn przyjrzała się jego twarzy – prawie nic się nie zmieniłeś…
– Ach! – Kourn roześmiał się. – Dziękuję za komplement! Ty za to jeszcze wyrosłaś. I ten uścisk! W akademii godnie cię wytrenowali. Na prawdziwą wojowniczkę rzekłbym.
– Dzięki – Houn wyszczerzyła się w odpowiedzi.
– Kogo to ze sobą przyprowadziłaś?
– To Antara Kistelia – dragonitka odwróciła się do lanai – moja przyjaciółka i osobista pani doktor. Antaro, to Kourn Drakmir, mój mistrz.
– Nie tytułuj mnie tak – żachnął się sevek. – A Pani, Kistelio, ma bardzo szczególne nazwisko, czyżbyś była spokrewniona z…
– Tak – przerwała mu lanai – i w przeciwieństwie do niej nie jestem uzdrowicielką, tylko alchemiczką. Jednak nie mówmy o mnie, tylko o Panu. Dobrze usłyszałam? Siedem lat bez nowych zmarszczek? Wspaniały wynik jak na seveka, w czym tkwi sekret?
– W tym, że jestem od niej młodszy o rok – Kourn wskazał na swoją podopieczną – i dbam o siebie. Ale to temat na później! Zapraszam do środka! Miałem właśnie kończyć pracę na dziś i szykować kolację…

***

Gdy zasiedli do kolacji, deszcz zaczął bębnić w szyby. Było to częste zjawisko o tej porze roku. Vilawa miała to do siebie, że po pierwszym uderzeniu zimna, nadchodziło ocieplenie niosące ze sobą ulewy. Zmywało to pierwsze zaspy, wypełniało bagna błotem i przypominało wszystkim Vilom, że wilgoć może być nie gorsza, niż siarczysty mróz.
Rozmowa przy stole rozwinęła się wraz z narastającym deszczem.
– ...właśnie zastałyście mnie przy kończeniu zamówień – mówił Kourn – nic wielkiego, konserwacja chłodni i kostura. Pluję sobie w brodę, że zostawiłem to na ostatnią chwilę, bo spakowany do podróży już jestem.
– Gdzie znajdują się te ruiny? – zapytała Houn.
– Nie wiem dokładnie – odparł sevek – ale gdzieś w południowej Makrainie. Wasilewski jeszcze ich nie zlokalizował. Niemniej szykuje się duża ekspedycja. Liczymy na bogate znalezisko.
– Fascynujące – podsumowała Antara. – Na szczęście nie będziemy cię zatrzymywać. Przybyłyśmy z Houn jedynie po jej rzeczy i same ruszamy w dalszą drogę – spojrzała w stronę dragonitki. – Prawda, kochana?
Houn nie potwierdziła i zerknęła z ukosa na lanai. Antara znacząco uśmiechała się pod nosem. Drażniła się z nią, domyśliła się, że Houn przyjechała nie tylko po kilka starych ksiąg magicznych.
– Z tym może być mały problem – podjął Kourn. – Mam oczywiście twoje rzeczy Houn. Nadal są w twoim pokoju, ale zapakowane do skrzyń i zawalone toną gratów. Składzik tam zrobiłem, wybacz.
– Nie ma problemu – odparła Houn – jakoś je wyciągnę. Tak konkretnie to wróciłam po moje podręczniki do Przemiany i starą różdżkę. Chciałabym się nauczyć zaklęcia teleportu.
– Hmm? Myślałem, że jako magini bitewna będziesz czarostalową specjalistką.
– Jestem specjalistką – potwierdziła Houn – po prostu potrzebuję nowego asa w rękawie. Teleport wydaje mi się do tego w sam raz... Kourn, a może udzieliłbyś mi kilku lekcji? Jak za dawnych lat.
– Z przyjemnością. Zamierzałem wyjechać dopiero pojutrze, więc umówmy się na jutro. Najlepiej przed południem.
– Houn, chciałabym ci przypomnieć, że to kolejny dzień w plecy – wtrąciła się Antara. – Zarówno dla nas, jak i Kourna.
– A dokąd to się zabieracie? – zainteresował się Sevek.
– Polujemy na diablokrwistego – wyjaśniła Houn.
– Ehh… – Kourn westchnął ciężko. – Czyli nadal, po tylu latach i odsiadce, zamierzasz polować na diablokrwistych?
– Tak. W końcu mam ku temu środki. Potrzebuję jeszcze tylko teleportu i porozmawiać z tobą na osobności – dragonitka spojrzała na Antarę.
– Ach tak? – lanai zmrużyła oczy. – Więc nie będę wam jutro przeszkadzać. Macie dzień dla siebie kochani.

***

Wieża Kourna Drakmira miała siedem pięter. Sypialnia dla gości znajdowała się na piątym, a kuchnia i jadalnia na drugim, toaleta oraz salon na pierwszym. To był jeden z powodów, dla którego Antarze nie chciało się wstawać.
Drugim było relaksujące ciepło, które panowało w komnacie pomimo wygaszonego kominka. Bardzo przyjemna odmiana od zimnych tawern, gdzie dotąd się zatrzymywały. Kourn musiał zakląć sypialnię, i to całkiem sprawnie, bo temperatura była w sam raz. Magister szkoły Przemiany oraz uzdolniony zaklinacz? Utalentowany ten sevek.
Do pewnego momentu drzemała tak sama w spokoju. Nie obudziła jej Houn. Dragonitka bowiem wstała równo ze świtem jakieś dwie godziny wcześniej, nie robiąc przy tym większego rabanu. Obudziła ją natura dająca o sobie znać. Antara więc wstała, ubrała się szybko, po czym ruszyła do ubikacji.
Przechodziła koło pracowni na trzecim piętrze, gdy usłyszała wyraźnie…
– Kourn, przerwijmy na chwilę – to był głos Houn. – Chciałabym pogadać.
– Domyślam się. Całe ćwiczenia wydawałaś się rozkojarzona – stwierdził Kourn. – Co ci chodzi po głowie?
– Zanim ci powiem, uprzedzę, że to intymna sprawa. Chciałabym, żeby została między nami.
– Hmm… Nie ma problemu, potrafię dochować tajemnicy. Nie wiem tylko, czy chcę tę “sprawę” poruszać. Mieliśmy już podobną rozmowę i myślę, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
– Nie! Nie o to chodzi! Miałeś rację, to było zwykłe, szczeniackie zauroczenie. Było, przeminęło. Nie ma co o tym wspominać…
Antara, pomyślała lanai, jesteś rozsądną, dojrzałą kobietą. Dawno wyrosłaś z podsłuchiwania koleżanek sam na sam z facetami. Uszanuj prywatność Houn i idźże dalej…
– Chodzi o to – Antara zasłyszała jeszcze jedno zdanie dragonitki – że potrzebuję kolejnej terapii telepatycznej.
Zmiana planów. Lanai przywarła uchem do dziurki od klucza.
– Rozumiem. Czyżby chodziło o nawrót stresu pourazowego? Po tym incydencie w akademii nawet się tego spodziewałem.
– Nie. Podejrzewam, że jestem pod wpływem klątwy mentalnej lub zostałam poddana praniu mózgu. Potrzebuję, żebyś wybadał, co dokładnie jest nie tak i znów mnie naprawił.
– To… Nie spodziewałem się czegoś takiego. Houn, ktoś ci coś zrobił? Jak ta klątwa się objawia?
– Dreyk jest w stanie kontrolować mnie przy pomocy telepatii. Normalnie nie radzi sobie z tym zaklęciem, ale za każdym razem, gdy używał go na mnie, nie mogłam mu się oprzeć. A przecież zazwyczaj z telepatią sobie radzę, sam dobrze o tym wiesz.
– TEN Dreyk?! Houn, powiedz mi dokładnie, ile razy to zrobił? Kiedy to zauważyłaś? Wykorzystał cię?
– Za pierwszym razem to były ćwiczenia, jakieś cztery lata temu. Na początku wydawało mi się, że jest po prostu utalentowanym telepatą. Dopiero później wyszło, że Dreyk nie potrafi kontrolować nawet myszy! Nawet durnych myszy.
– Osobliwa sytuacja. Długo pozwalałaś mu na sobie ćwiczyć? Używał telepatii poza ćwiczeniami? Jak cię traktował?
– Tylko przez jedno popołudnie. Rzucił to zaklęcie sześć czy siedem razy… Mirmagicznie oczywiście. Za każdym razem dotykał czoła. Przerabialiśmy podręcznikowe ćwiczenia w tym zakresie: wykrywanie kłamstw, komunikacja niewerbalna, sugestie i usypianie... Zaraz po tym zabroniłam mu używać telepatii na sobie. Przez następne lata nie zauważyłam, by grzebał mi w mózgu. Nie wyk… Oszukiwał mnie cały ten czas. Czy on mógł mi wymazywać z mózgu dowody swojej diablokrwistości? Kourn, czy on mógł zrobić mi coś, o czym nie wiem?
– Szczerze wątpię. Wymazywanie wspomnień jest na dłuższą metę niemożliwe. Zwłaszcza jeżeli te mają silny ładunek emocjonalny. Wracają wtedy niemal natychmiast.
– Rozumiem. Więc kupiłam jego kłamstwa przez zwykłą głupotę.
– Raczej tak... Czy Dreyk miał, bądź używał kiedykolwiek kostura? Mógł takowy posiadać? Może różdżka telepatii? Korzystał ze wzmacniaczy?
– Nie posiadał kostura i nigdy żadnego nie użył. Przez pewien czas, na pierwszym roku jedynie, używał różdżki żywiołów, a wzmacniaczy więcej zrobił, niż użył.
– Houn, ostatnie pytanie z mojej strony: jak często i gdzie cię dotykał?
– Wielokrotnie, głównie w ramach powitania i… Kourn, on udawał mojego przyjaciela. Wymienialiśmy się serdecznymi gestami na porządku dziennym! Ten drań mógł używać zaklęcia telepatii nawet przy zwykłym stuknięciu się pięściami!
– Już dobrze Houn, w tutaj jesteś bezpieczna…
– Wszędzie jestem bezpieczna! Potrafię o siebie zadbać! Ja się go nie boję, Kourn. Po prostu wściekłość mnie bierze, gdy myślę o tym, jak ten zakłamany sukinsyn mną manipulował!
– To powściągnij tę wściekłość na chwilę, bo mam ci coś do powiedzenia… Już? Dobrze, więc naprawdę nie wydaje mi się, żeby to była klątwa. Spędziłaś dwa lata poza zasięgiem tego diablokrwistego, nosząc przy tym antymagiczne kajdany. Żadna mentalna klątwa nie utrzymałaby się tak długo.
– Czyli drań wyprał mi mózg.
– Niekoniecznie. Umiejętność zastosowania niemagicznych technik manipulacji oraz warunkowania mentalnego zazwyczaj wiąże się z utalentowaniem telepatycznym. Z twojego opisu wynika jednak, że Dreyk jest telepatyczną lebiegą. Nie sądzę więc, iż wyprał ci mózg.
– Kourn, nie podoba mi się twoje wnioskowanie...
– Trudno, ale i tak powiem, co powiem. Histeryzujesz, Houn. Twoja podatność na telepatię Dreyka, najpewniej wynikała z zaufania, jakim go darzyłaś. Ponadto, ostatnie odnotowane przez ciebie zajście miało miejsce jakieś cztery lata temu.
– Ja. Nie. Histeryzuję. Kourn, ja zamierzam zabić tego drania i żeby mu się dobrać do gardła, muszę być pewna, że on nie dobierze mi się do głowy. A wiem, że będzie próbował to zrobić. Ostatnim razem próbował to zrobić! Wie, że mam do niego mentalną słabość i będzie starał się to wykorzystać.
– Jestem prawie pewien, że ta “mentalna słabość”, już zwyczajnie nie istnieje.
– Dobra, może już nie istnieje. Niemniej, chciałabym mieć co do tego pewność.
– Houn, sama wiesz, że to wymaga czasu, a ja mam plany. Ja tutaj mam jutro wyjechać na wyprawę z Wasilewskim i Igniradem.
– Kourn, tydzień, o więcej nie proszę. Twoi koledzy zrozumieją.
– Ehh… No dobrze dziewczyno, ten jeden raz. Muszę tylko dać im znać… Szlag, kryształową kulę zostawiłem w sypialni.
To był sygnał dla Antary, aby oddalić się przyśpieszonym krokiem w dół schodów. Była już na wysokości półpiętra, gdy Kourn zamaszyście otworzył drzwi i ruszył na górę. Na szczęście nie zauważył jej.
Lanai zwolniła kroku.
Houn opowiadała jej wcześniej o swoich relacjach z Dreykiem. Nigdy jednak nie wspomniała, że ten mógł ją kontrolować telepatycznie.
Czyżby mi nie ufała?
Houn ufała jednak Kournowi, przekwalifikowanemu czarodziejowi. Mistrz przemian, zaklinacz, archeolog, teraz jeszcze telepata? Kiedy on się tego nauczył? Do tego wygląda całkiem młodo, jak na seveka po dwudziestce.
Zaraz, zaraz…
Antara wpadła na to, czym miała się zająć przez następne dni.

***

Błota w Ucinnie było po kostki. Na domiar złego mżyło i wiało, dodając panującej wilgoci zimnej przenikliwości. Antara pożałowała swojego białego płaszcza i papachy. Ubiór ten znakomicie się sprawdzał przy mrozie i śniegu, ale przy wilgoci? Nie dość, że brudził się niemiłosierne, to jeszcze chłód wkradał się do środka, dokuczliwie liżąc skórę. Całe szczęście, że wieś była mała i droga od jednej wieży do drugiej trwała krótko.
Zapukała do drzwi kolejnego czarodzieja. Tym razem miała spotkać się z właścicielem starej, kamiennej wieży, porośniętej zbrązowiałym bluszczem. Wcześniej rozmawiała już z vangiem mieszkającym w drewnianym donżonie. To był więc ostatni z trzech czarodziejów mieszkających w wiosce.
Drzwi same otworzyły się przed nią. Zdawało się, że w środku nikogo nie było. Jedynie ciemne, zagracone pomieszczenie.
Antara zawahała się przez chwilę, ale weszła do środka. W momencie, w którym przekroczyła próg, niebieskim światłem zapłonęły kryształy przywieszone na jednej ze ścian. Choć alchemiczka magiem nie była, dobrze znała ten sposób oświetlania pomieszczeń. Były to szklane odlewy z niewielką domieszką masy rożcowej, zaklęte tak, by świeciły pod wpływem mocy magicznej. Całkiem tanie jak na zaklęte przedmioty.
Oświetlenie wyraźnie prowadziło ją w kierunku schodów na piętro. Antara skorzystała z zaproszenia. Wspięła się ku górze, wchodząc w uchylone drzwi, zza których błyskało magiczne światło.
Znalazła się w bibliotece bez okien. Każda ściana mieściła tutaj półki zapełnione książkami, oświetlane jedynie przez magiczne kryształy umieszczone na wysokich kandelabrach i żyrandolu pod sufitem. Było tu też kilka pulpitów z pozostawionymi na nich otwartymi grymuarami.
Pani tej wieży nie stała jednak przy żadnym z nich. Siedziała na jedynym krześle, z półotwartą książką na podołku. Czarodziejka, podobnie jak ona, była lanai. Miała też włosy bielsze od śniegu oraz zmarszczki. Lekkie kurze łapki, bruzdy na czole, kreski wokół ust, a wszystko to na twarzy, kobiety, która zdawała się jeszcze wczoraj mieć dwadzieścia lat.
– Przerażona? – zapytała kobieta.
– Nie... Jedynie zaskoczona. Nie wiedziałam się, że możemy mieć zmarszczki. To znaczy, wiedziałam, że możemy, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek je zobaczę.
– Nawet dar lanai nie jest wieczny, a czas robi swoje. Podejdź no, dziecko, przedstaw się i daj mi się przyjrzeć.
– Antara Kistelia – podeszła do czarodziejki – z zawodu alchemik i medyk polowy.
Lanai zmrużyła oczy, lustrując ją dłuższą chwilę.
– Więc jesteś jedną z tych od Taffii – wymieniła imię jej matki. – Ha! Jedna z nielicznych, której nie urodziły moje niewdzięczne córki! Zaprosiłabym cię, abyś ze mną usiadła, niestety mam tylko jedno krzesło, które jest mi potrzebne.
– Nic nie szkodzi A skoro się już sobie przedstawiamy, to jak Pani ma na imię?
– Yna Caome, z zawodu czarodziejka, archiwistka i babka połowy lanai w tym cholernym kraju. No, skoro uprzejmości już wymieniłyśmy, to co cię do mnie sprowadza?
– Kourn Drakmir – uśmiechnęła się Antara – a konkretnie to pytanie o jego zobowiązania. Pomagam mu przygotować się do podróży i właśnie upewniam się, że nie pozostawi on za sobą żadnych długów czy niespełnionych obietnic.
– Aha. Więc tak to sobie rozplanowałaś. A tak naprawdę, to co cię do mnie sprowadza?
– Przepraszam? – Antara starała się sprawiać wrażenie skołowanej. – Przecież właśnie odpowiedziałam na to pytanie…
– Oj dziecko – Caome zaśmiała się. – Bujać to my, ale nie nas. Ten farfoclowaty gaduła w życiu by nie przysłał kogoś, żeby sprawdził jego zobowiązania. Za bardzo pilnuje swojej roboty… Jesteś tu po coś innego. Przysługę? – czarodziejka podrapała się po podbródku. – Nie, w życiu nie podeszłabyś do tego bez odpowiedniej “dźwigni”. Więc?
Przejrzała ją. Już po paru słowach zorientowała się, że Antara coś ukrywa. Co więcej wydawała się nie używać telepatii. Przejrzała ją samą intuicją.
– Kourn Drakmir – Antara zdecydowała się na grę w otwarte karty. – Chcę wiedzieć, kiedy się tu sprowadził i skąd. Ponadto, jakie usługi zaczął świadczyć zaraz po osiedleniu się.
– Hmm… – czarodziejka zamyśliła się. – Po co ci te informacje?
– Żeby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Ten typ coś ukrywa, nie ufam mu.
– Dziecko, każdy coś ukrywa. Jeżeli chodzi o Drakmira, to wątpię, aby jego sekrety zaszkodziły komuś innemu niż jemu samemu. Jeśli więc nie chcesz go szantażować, próżno się męczysz.
– Rozumiem, że nie chce Pani o tym rozmawiać. Nie będę więc już dłużej niepokoić.
Antara odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi. Nim jednak zdążyła wyjść z biblioteki, te zatrzasnęły jej się przed nosem. Spojrzała przez ramię. Yna Caome celowała różdżką w jej stronę.
– Nie odchodź – czarodziejka opuściła różdżkę. – Nie zapytałaś jeszcze, jaką to książkę czytam – lanai podniosła tomik ze swego podołka.
Antara przyjrzała się książce. Miała startą, krwistoczerwoną oprawę bez żadnych napisów. Ani tytułu, ani autora.
– Co czytasz, Pani? – nie miała wyboru, musiała zagrać w gierkę starej czarodziejki.
– Bardzo starą baśń – zaczęła lanai. – Napisaną na podstawie podań z Wojny Wyzwoleńczej. Jest to opowieść o tyranie, który w czas klęski głodu, zamknął się ze strażą i swą rodziną w wieży pełnej zapasów. Gdy głodni poddani przyszli prosić, by się podzielił zapasami, przegnał ich, zabijając paru jako ostrzeżenie.
– Kiepski ruch. Mógł przenieść zapasy do sypialni i pokazać kilku poddanym pustą spiżarnię. Może nawet rzucić im trochę bezużytecznego w tej sytuacji złota.
– Prawda – odparła Caome. – Złoczyńcy z legend są tacy prości, prawda? W każdym razie plebs zbuntował się przeciw swemu Panu i przypuścił szturm na wieżę. Tyran i jego straż strzałami oraz zaklęciami pomordowali głodujących desperatów. Nie przewidzieli jednak, że w świeżych ciałach zalęgną się myszy. Myszy, które wtargnęły do wieży i zamiast pożreć zapasy, pożarły tyrana, zagryzły jego rodzinę, a strażnikom wyżarły oczy.
– Wybornie! – Antara wysiliła się na uśmiech pod nosem. – Zawsze lubiłam szczęśliwe zakończenia.
– Ja też. Dlatego pozwól, że opowiem ci teraz o Kournie Drakmirze...
Alchemiczka milczała, wpatrując się w czarodziejkę. Stara lanai wydawała się wielce zadowolona z rozwoju sytuacji. Niebieskie oczy wręcz śmiały się w głos, patrząc na Antarę.
– Ten sevek przybył do Ucinny piętnaście lat temu – podjęła po pauzie Caome – razem ze swoją podopieczną. Nikt nie wiedział, skąd przybył. Założyliśmy, że to zwykły pachołek Gildii mający mieć oko na naszą wieś. Sam też nigdy się nie chwalił skąd pochodzi. Co do usług, to od początku pracował jako zaklinacz, bardzo utalentowany zaklinacz.
– Czy z wyglądu zmienił się jakoś przez te piętnaście lat?
– Zapuścił brodę. To wszystko.
– Dziękuję za informacje, Pani Caome.
– Ależ cała przyjemność po mojej stronie, drogie dziecko – machnęła dłonią czarodziejka. – Tak dobrze nam się w końcu rozmawiało.
– Czy mogę już odejść?
– Tak. Życzę szczęśliwego zakończenia śledztwa.
– Dziękuję, miłego dnia.
Antara wyszła pośpiesznie, by czarodziejce się czasem coś nie odwidziało. Nie miała pewności, czy ta wariatka udzieliła jej prawdziwych informacji. Mogła w końcu z nią pogrywać, w małym odwecie za próbę manipulacji. Jeżeli jednak stara lanai mówiła prawdę, to właśnie potwierdziła wszystkie przypuszczenia Antary. Teraz potrzeba było jedynie zdobyć niezbity dowód.

***

Kourn oderwał dłoń od skroni Houn i oparł się na swym kosturze. Za oknem słońce zachodziło powoli, wypełniając komnatę pomarańczowym blaskiem. Dragonitka siedząca przed nim na krześle otworzyła powoli oczy.
– Już? – zapytała.
– Tak, już.
– Myślałam, że będziemy kontynuować do zmierzchu.
– Houn, przez ostatnie cztery dni przeskanowałem ci mózg ze dwa razy. Znalazłem ślady stresu pourazowego, wyparte wspomnienia i kilka krępujących sekretów. Stwierdzam też, że doskonale bronisz się przed wpływami telepatycznymi. Wypierałaś mnie z umysłu nawet mimowolnie.
– A ślady wpływu Dreyka?
– Żadnych! Nic a nic. Zero warunkowania, mimowolnych skojarzeń, ba! Nawet większych fizycznych zmian w mózgu nie masz! Zero. Twój umysł jest przejrzysty jak łza i ostry jak brzytwa.
– Niemożliwe. Tam musi coś być! Kontynuuj.
– Ehh… – westchnął Kourn. – Wiesz co? Będę kontynuował, ale tym razem sobie porozmawiamy.
Sevek wziął wolne krzesło, postawił przed Houn i siadł. Cały czas trzymał przy tym w dłoni swój kostur wzmacniający zaklęcie telepatii.
– Mentalagne – wypowiedział inkantację, patrząc dragonitce prosto w oczy.
– No dobra – stwierdziła Houn – to o czym chcesz gadać?
– O wszystkim – odparł Kourn. – Będę zadawał ci pytania, a ty będziesz odpowiadać. Zwięźle i konkretnie proszę. Na rozgrzewkę: jaki jest twój ulubiony kolor?
– Zielony.
– Prawda. Teraz porozmawiajmy na temat Dreyka. Czy był on twoim przyjacielem?
– Ta.
– Czy ufałaś Dreykowi?
– Tak.
– Czy czułaś się bezpiecznie w jego obecności?
– Ehh… Tak.
– Czy zadawanie się z nim było przyjemnym doświadczeniem?
– Co to ma być za pytanie? – zirytowała się.
– Po prostu odpowiedz.
– Tak – przewróciła oczyma – czułam się przy nim swobodnie.
– Dobrze, teraz: czy próbowałaś użyć swojego zauroczenia moją osobą, by wyprzeć jakiekolwiek emocje związane z Dreykiem?
Houn dźwięcznie wciągnęła powietrze nosem. Kourn zobaczył w jej wspomnieniach sytuację przed swoją wieżą. Widział jak niezdecydowana, spiera się z Antarą i samą sobą nad kwestią uwiedzenia jego osoby.
– Nie zamierzam odpowiedzieć na to pytanie – stwierdziła ostrzegawczym tonem.
– Zapytam więc wprost – sevek nie zamierzał odpuścić. – czy ty czujesz coś do Dreyka?
Dragonitka poderwała się. Uderzyła otwartą dłonią w kostur Kourna, wytrącając mu go z dłoni. Gdy drewniana laska dźwięcznie spadła na podłogę, stanęła nad sevekiem. Patrzyła na niego z góry, zaciskając łuskowate pięści.
– Nienawiść – wycedziła. – Nienawiść i pogardę.
Czarodziej nie odpowiedział od razu. Wstał, spokojnie podniósł kostur i oparł go na ramieniu. Nie zamierzał już rzucać żadnych zaklęć, nie potrzebował już telepatii.
– Oboje wiemy, że to nie jedyne uczucia, jakimi go darzysz – stwierdził w końcu Kourn. – Powoduje to duży konflikt w twoim umyśle i…
– Nieprawda! – przerwała mu. – Nienawidzę go! Jest kłamcą, zdrajcą… diablokrwistym! Na moich oczach pożerał innego nieludzia! Gardzę takimi zwierzętami jak on i zamierzam uciąć mu ten cholerny łeb!
– I masz pewność, że nie zawahasz się? Że znów się mu nie poddasz, gdy tylko użyje telepatii? Jeżeli jesteś tak pewna siebie, to dlaczego do mnie przyjechałaś?
Houn nie odpowiedziała. Ciężkim krokiem wyminęła go i wyszła z pracowni. Trzasnęła przy tym drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsła się szafka nieopodal.
Kourn westchnął ciężko. Widział ją w podobnym stanie około siedmiu lat temu. Było to po ciężkiej rozmowie, zaraz przed jej wyjazdem do akademii w Kaudnie. Niestety, charakter Houn nie poprawił się od tamtego czasu.

***


Jak zauważyła Antara, Kourn miał ciekawy zwyczaj zamykania drzwi na klucz we własnym domu. Tylko niektóre z nich pozostawiał otwarte. Sprawiało to, że część pięter stawała się domyślnie przeznaczona dla gości, inne z kolei były dostępne tylko pod nadzorem pana domu.
Piętro pierwsze, drugie, piąte i czwarte, gdzie znajdował się dawny pokój Houn, były dla nich dostępne. Piętro trzecie, szóste i siódme, kolejno pracownia, pokój Kourna oraz gabinet na poddaszu, były zamknięte.
Na nieszczęście dla Drakmira, na konwencjonalne, dwuzapadkowe zamki.
– I klik – Antara otworzyła drzwi.
Lanai wyciągnęła z dziurki od klucza spinkę i szpilę do włosów, po czym swobodnie weszła do środka.
Wczoraj, gdy Houn poddawała się terapii Kourna, w podobny sposób włamała się do jego gabinetu. Nic jednak nie znalazła, choć na szukanie miała dużo czasu. Przynajmniej spokojnie zatarła za sobą ślady włamania.
Dziś przyszedł czas na sypialnię czarodzieja. Tym razem nie dano jej luksusu czasu. Houn od wczorajszego wieczora była strasznie marudna i najwyraźniej obraziła się za coś na swojego mistrza. Z jednej strony to na swój sposób cieszyło Antarę, z drugiej jednak Kourn nie będzie dziś niczym zajęty i mógł ją przyłapać.
Musiała działać szybko.
– Gdybym była seveckim czarodziejem – lanai rozejrzała się po sypialni – gdzie ukryłabym najważniejszy dokument w swym życiu?
Aż pchała się na usta odpowiedź: nosiła zawsze przy sobie. To jednak głupie stwierdzenie. Ciągłe przekładanie papieru pomiędzy kieszeniami spowodowałoby jego zgubienie lub uszkodzenie. Musiał go przechowywać w jakiejś teczce, szkatule bądź skrzyni.
W sypialni znajdował się obiecujący kufer. Prawdopodobnie to do niego Kourn spakował się na wyjazd do Makrainy. Antara więc bezzwłocznie dobrała się do zamka skrzyni.
Po dłuższej chwili kufer stanął otworem. Oczom lanai ukazały się ubrania, podróżny zestaw do golenia, szczotka do kopyt…
– Szczotki do kopyt nie powinno pakować się razem z ubraniami... – mruknęła zniesmaczona pod nosem. – Oho.
Wyciągnęła ze środka niewielką torbę na dokumenty. W sumie był to wariant skórzanej teczki z długim paskiem na ramię oraz jedną ścianką wzmocnioną drewnem.
Lanai wysypała ze środka dokumenty. Imienny akt własności wieży, karta członkowska Gildii Magów, dyplom magistra magii z akademii langradzkiej... Ciekawe, że bez daty uzyskania tytułu. Może fałszywy?
Nie znalazła jednak tego, czego szukała. Dla pewności jeszcze potrząsnęła teczką. Deseczka wszyta w ściankę torby dość luźno chodziła w swej kieszonce. Gdy lanai przyjrzała się bliżej owej ściance, odkryła, iż można łatwo rozpruć szew. Zapewne w celu wymiany drewnianego wzmocnienia lub ukrycia istotnego dokumentu.
Antara natychmiast rozpruła szew.
– Więc jednak miałam rację – wyciągnęła papier z rozcięcia. – Houn musi to zobaczyć. Koniecznie.

***

Houn powoli otworzyła drzwi pracowni. Kourn drgnął na krześle, wyrwany z lektury.
– Nie spodziewałem się, że tak szybko przyjdziesz się pojednać – sevek spojrzał na dragonitkę. – Jestem pod wrażeniem.
Promienie zachodzącego słońca zdradzały cień na jej twarzy. Po wczorajszej kłótni nie było to niczym niezwykłym. Niezwykły był jej natomiast jej ubiór. Zamiast codziennego odzienia, miała na sobie buty jeździeckie, skórzaną kamizelkę i swój srebrny sztylet przypięty do pasa. Zupełnie jakby była gotowa do drogi.
– Nie użyłabym słowa “pojednać”, ale tak… – westchnęła ciężko. – Jestem dorosłą kobietą, obrażanie się już mi nie przystoi. Nigdy też nie rozwiązywało moich problemów.
– Oho, więc słucham rozwiązania twoich problemów.
– Jutro wyjeżdżamy z Antarą – oznajmiła. – Najpierw jednak chcę, żebyś sprawdził moją odporność na telepatię.
– Houn, ty dalej o tym?
– Tak, bo chcę zamknąć tę kwestię. Mieć pewność, że jestem dostatecznie silna, by zabić diablokrwistego telepatę.
– Ehh… – Kourn chwycił kostur oparty o biurko. – Bez względu na wynik tego testu, popędzisz w ślad za Dreykiem, prawda?
– Nie – spojrzała mu prosto w oczy – odpuszczę polowanie.
– Naprawdę?
– Tak.
– Przyznam, że tego się nie spodziewałem – podniósł brwi Kourn. – Gdzie się podział twój ośli upór?
– Pogrzebany pod bliznami na brzuchu – odparła dragonitka. – Cierpliwości nadal mi jednak brakuje. Rzucaj to zaklęcie.
Kourn oburącz chwycił swój kostur i skoncentrował się. Formalnie, przy używaniu zaklęcia telepatii powinien zadbać o kontakt fizyczny. Tym razem jednak postanowił skorzystać z pełnych możliwości swojego zaklętego kostura i odpuścić sobie macanie skroni Houn. Po wczorajszej wymianie zdań wydawało mu się to niestosowne.
– Mentamire – czarodziej wypowiedział zaklęcie.
– Mam podrapać się po nosie? – Houn bezbłędnie wyłapała mentalną sugestię. – Słaba sztuczka Kourn, weź się postaraj.
Łuskowate dłonie dragonitki nie drgnęły. Nawet ich nie zacisnęła w pięści dla samokontroli. Perfekcyjne odparcie zaklęcia.
– Mentamire!
– Nie, nie podniosę głosu – odpowiedziała dragonitka – ale skończ z durnymi sugestiami, spróbuj mnie wystraszyć.
– Groza? Średnio mi się to podoba, ale spróbujmy… Mentavalra!
Houn uśmiechnęła się półgębkiem i zrobiła krok w przód. Nie bała się, patrzyła z góry na seveka, kładąc dłonie na biodrach.
– Obrażasz mnie. Bądź bardziej agresywny! Spróbuj porazić mnie bólem. Atakuj raz a dobrze, z werwą!
– Nie! Houn, co w ciebie wstąpiło?!
– Raczej co w ciebie wstąpiło! – pchnęła go wyzywająco. – To jest pełen test odporności mentalnej, a ty traktujesz mnie jak dziecko! Mentahoun, już!
– Mentaram! – prawie uderzył kosturem w czoło dragonitki.
Houn wybuchnęła śmiechem. Teatralnym, nieszczerym i wyraźnie pogardliwym. To nie był zamierzony efekt. Ten czar miał ją uspokoić.
– To dlatego się na tobie nie poznałam – stwierdziła dragonitka. – Przez twoją łagodną osobowość… cholerną, załganą osobowość…
– Co to miało znaczyć?! – sevek zrobił dwa kroki w tył, wymijając krzesło przy biurku. – O czym ty mówisz?!
– O tym! – Houn sięgnęła do kieszeni i rzuciła mu pod nogi wymięty papier.
Kourn na początku nie rozpoznał dokumentu. Dobrą chwilę zajęło mu poskładanie tak znajomych słów:

Kourn Drakmir,
Sevek, ur. 821 r. p.w.w., ludzkie oczy niebieskie, włosy blond, brak cech szczególnych i pomniejszych mutacji wyglądu. Była bestia wojenna, czarodziej-zaklinacz, członek Gildii Magów od 893 r. p.w.w. Nienotowany.

Manifestacje:
Idealne ciało, rejestrowana w roku 893 roku.
Talent magiczny, rejestrowana w roku 893 roku.

Na listę pieczęci nawet nie spojrzał. Zamiast tego podniósł wzrok na dragonitkę.
Houn przestała ukrywać swą wściekłość. Dyszała miarowo, jak smok mający zaraz zionąć ogniem. Na twarzy malował się wyraz nienawiści przemieszanej z pogardą, a pazury zgrzytały po zaciśniętych, łuskowatych dłoniach.
– Houn… To nie tak jak myślisz – jęknął diablokrwisty.
– Daruj sobie – wycedziła. – Okłamywałeś mnie przez szesnaście lat! SZESNAŚCIE LAT!!
– Dla twojego dobra! Prawie całą dekadę poświęciłem, żeby naprawić ci psychikę! Gdybym powiedział ci, kim naprawdę jestem, uciekłabyś i skończyła martwa w przydrożnym rowie, albo sprzedawała się na ulicy! Dzięki temu jesteś kim jesteś!
Houn w mgnieniu oka posłała w jego stronę aż trzy czarostalowe szpikulce. Kolejno w udo, brzuch i głowę. Gdyby nie doświadczenie Kourna, wszystkie trzy sięgnęłyby celu.
– Bez słów i dłonią, bez kostura – dragonitka patrzyła na wiszące w powietrzu czarne ostrza. – “Nie jestem cię w stanie nauczyć mirmagii Houn, nie znam tej sztuki!” ŁGARZ!!
– Houn – czarostalowe szpikulce upadły na podłogę – mogłaś mnie tym zabić!
– I szkoda, że tego nie zrobiłam draniu! – wycedziła w odpowiedzi. – A teraz gadaj, póki jeszcze się kontroluję! Po co ci była ta cała szopka?! Po co ci były te wszystkie lata bawienia się w pieprzony dom?! PO CHOLERĘ MNIE WTEDY URATOWAŁEŚ?! MÓW!!
– Ja… – Kourn zająknął się. – W tamtym czasie pomagałem innemu diablokrwistemu. Miał silnie rozwiniętą manifestację szału. Poprzez terapię, starałem się pomóc mu ją kontrolować. Wszystko szło dobrze, do tamtej przeklętej nocy… Houn, gdy cię wtedy znalazłem, skuloną w kulkę pod łóżkiem… Musiałem się tobą zająć. Po prostu musiałem ci pomóc!
– ON ZABIŁ MI RODZINĘ!! ZJADŁ MI BRACISZKA!!
– Wiem, wiem... Dlatego właś…
Zaatakowała. Krótkie ostrze z czarostali uformowało się w jej dłoni, gdy ręka już zadawała cios z góry. Kourn płynnie zatrzymał je za pomocą mirmagicznej telekinezy, podobnie jak czarne szpikulce wcześniej.
Houn nie cofnęła ostrza. Naciskała, dodając do tego pchnięcie czarostalowym puginałem w kark. Kourn ten cios również zatrzymał samą siłą woli.
Uderzenia w kolano się nie spodziewał. Dragonitka kopnęła go z całej siły, prawie sprowadzając tym czarodzieja do parteru. Kourn padł na kolana, zasłaniając się przed kolejnym ciosem.
Ten jednak nie nadszedł. Dragonitka wycofała się szybko dwa kroki, przyciskając lewe przedramię do brzucha. Na jej twarzy widać było wyraźny grymas bólu. Kontuzja odezwała się w najmniej odpowiednim do tego momencie.
Kourn instynktownie wycelował kostur w dragonitkę.
– Igni…
Koniec laski na chwilę rozpalił się, ale zgasł zaraz po tym, gdy czarodziej cofnął z niej swą moc. Nie chciał jej skrzywdzić. Wręcz nie mógł jej skrzywdzić.
– Houn! – Kourn podniósł się do pionu. – Błagam cię, przestań! Zabijesz się!
– ZABIJĘ CIĘ!!
Pierwszym czarnym ostrzem rzuciła mu w twarz. To był fałszywy atak, zwykłe odwrócenie uwagi, przed którym wystarczyło się uchylić. Prawdziwy cios przyszedł z lewej, wraz z dragonitką nacierającą zaraz za lecącym ostrzem.
– Mirest!
Kourn kosturem odparował czarnostalowe ostrze dragonitki, jednocześnie niszcząc je zaklęciem. Rozbroiwszy ją, zaraz wymierzył cios laską w łeb. To był błąd.
Houn pchnęła go srebrnym sztyletem w brzuch. Oba poprzednie ataki były zasłoną dla tego pchnięcia. Zdradliwego ciosu, przy pomocy starego prezentu, który do tej chwili wisiał jej przy pasie.
– Szkoda, że twoje zaklęcie się wyczerpało – dragonitka puściła rękojeść. – Ta klątwa krwiopuszcza była całkiem przydatna, wiesz?
Kourn poczuł, jak nogi zaczynają mu drżeć. To była poważna rana, bardzo poważna. Machinalnie wyciągnął puginał z ciała i przyłożył dłoń do rany. Musiał się uleczyć.
Houn wymierzyła sevekowi cios w podbródek. Łuskowata pięść posłała Kourna na łopatki, kompletnie przerywając koncentrację. Zanim zdążyłby odpowiedzieć, dragonitka przygwoździła go do ziemi i znów uderzyła pięścią w twarz.
– To za matkę… – ponownie trzasnęła go z całej siły.
– Za ojca… – czarodziej charknął pod ciosem.
– Za brata… – bryznęła krew.
– Za koszmary… – twarz Kourna chrupnęła nieprzyjemnie.
– Za odrzucenie… – sevek wierzgnął od uderzenia.
– Za kłamstwa… – czaszką czarodzieja złamała deskę w podłodze.
– Za kłamstwa! – nawet łuskowata pięść Houn zaczęła krwawić.
– ZA KŁAMSTWA!! – dragonitka rąbnęła w zmasakrowane oblicze.
Kourn leżał martwy, z twarzą wbitą w głowę. Przy siódmym uderzeniu pękła mu czaszka.

***

O poranku, dnia następnego, na niebie wisiały jednocześnie słońce i księżyc. Sol wystawała nad wschodnim horyzontem, natomiast Mara chowała się za zachodnim wraz z gwiazdami. Było to niemal symetryczne przejście pomiędzy dniem a nocą.
Houn maszerowała bezdrożami, brodząc przez zalesione moczary. Co jakiś czas dźgała głębsze miejsca kosturem Kourna. Szukała odpowiednio głębokiego bagna.
Droga do mokradeł zajęła jej całą noc. Nie były to bowiem najbliższe Ucinnie moczary. Nierozważnie byłoby ukryć ciało w najbliższym bagnie. W Vilawie to pierwsze miejsce, do którego zagląda się, szukając zaginionych.
W końcu trafiła na obiecujące miejsce. Brodząc już po pas w śmierdzącej, błotnistej wodzie, znalazła wyraźne przerzedzenie pomiędzy drzewami. Kostur zatapiał się tam prawie cały.
Wyciągnęła więc zza pazuchy kryształową kulę Kourna i skoncentrowała się. Szybko połączyła się z portalem w wieży czarodzieja, po czym zaczęła mirmagicznie formować czar.
Powietrze nad bagnem zafalowało i rozwarło się, przyjmując kształt kolistego przejścia. Po drugiej stronie znajdowała się pracownia oraz znajoma lanai patrząca z uznaniem na dragonitkę.
– Ładnie – stwierdziła Antara. – Wybacz, że wątpiłam w twoje umiejętności. To na pewno twój pierwszy portal w życiu, kochana?
– Tak – Houn wrzuciła do środka kostur i kryształową kulę.
– Chciałabym ci pogratulować talentu, ale to byłby dość kontrowersyjny komplement, nieprawdaż?
– Tara – dragonitka podciągnęła się z bagna prosto do pracowni – zmień temat.
– Jak sobie chcesz – lanai wzruszyła ramionami. – Poza ciałem, przygotowałam też kufer Kourna. Skoro ma “wyjechać na badania”, to niech zrobi to wiarygodnie. Nie dociążałam go jednak. Nie wydawało się to potrzebne.
Houn spojrzała na ciało swojego mistrza. Było zawinięte w prześcieradła, przewiązane kilka razy sznurem, dociążone w nogach i na piersi kamieniami. Zaraz obok znajdował się kufer czarodzieja.
Pewna część dragonitki nadal nie mogła pojąć, czyje ciało przed nią leżało. Choć była w pełni świadoma tego, że był to Kourn Drakmir, to jednak jego osoba wydawała jej się niepołączona z tymi zwłokami. Leżał przed nią martwy diablokrwisty. Zakłamany pomiot, który doprowadził do śmierci jej rodziny i manipulował ją na swą modłę przez te wszystkie lata.
Houn zacisnęła drżące dłonie w pięści.
– Coś nie tak? – Antara przerwała narastająca ciszę.
– Nie – dragonitka sięgnęła po ciało seveka. – Wszystko jest tak, jak być powinno.
Wyrzuciła ciało Kourna przez portal prosto do bagna. W wodę szybko poleciały również jego kufer. Ostatni chwyciła kostur czarodzieja upaćkany szlamem. Złamała magiczną laskę na kolanie i wyrzuciła przez portal.
– I po wszystkim – skomentowała jej działania lanai. – Proszę, twój srebrny sztylet. Odkażony i wypolerowany.
Houn wzięła od niej srebrny puginał. Ostrze, które dostała od Kourna z okazji wyjazdu do akademii. Ostrze, którym rozdarła Dreykowi twarz. Ostrze, którym zabiła swego mistrza.
Przez chwilę poczuła silny impuls, by wyrzucić ten przeklęty sztylet. W cholerę prosto w bagno, gdzie spoczywał jego twórca. Przeklęta broń, wykonana przeklętą magią przez przeklęte ręce.
– Był kiedyś zaklęty – schowała sztylet do pochwy przy pasie. – Nikt jednak nie konserwował zaklęcia przez dwa lata. Przydałoby się przywrócić mu dawną świetność… Tara?
– Tak, Houn?
– Jesteś zwyczajną lanai?
– Kochana, nie każdy w twoim życiu to diablokrwisty. Jestem człowiekiem tak jak ty.
– Dwóch diablokrwistych miałam pod nosem tyle lat… Jeden z nich mnie wychował, wręcz wykuł… Tara, jak mam polować na diablokrwistych, gdy jestem tak ślepa?
– Jak jesteś ślepa, to słuchaj. Masz kolegę w Gwardii Unijnej, a Gwardia prowadzi rejestr diablokrwistych. Wystarczy porozmawiać, z kim trzeba.
– Pragmatyczne rozwiązanie – westchnęła Houn. – Dzięki… Może nie to chciałam usłyszeć, ale działa nawet lepiej.
– To co, zbieramy się?
– Tak, prosto do Algradu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz