Konfrontacja

Okładkę narysowała MadBlackie [link]

Konfrontacja

Algradzka stacja teleportacyjna jak zwykle była zatłoczona. Znajdowało się tutaj aż dwadzieścia dwustronnych portyków, czyniąc z niej drugą co do wielkości stację teleportacyjną na świecie, ale to nadal było za mało. Ludzie tłoczyli się, w oczekiwaniu na swoje połączenia, a czarodzieje bezskutecznie próbowali zorganizować ten przewalający się tłum.
W tym chaosie, w jednym z portyków otworzył się portal prowadzący do małej mieściny w Makrainie. Wyszedł z niego dragonita z paskudną blizną pod okiem, prowadzący za uzdę karego ogiera.
– A to, co ma być?! – usłyszał za sobą Dreyk.
Ta wyraźna pretensja nie była jednak skierowana do niego. Gdy tylko portal zamknął się za nim, przez pusty portyk zobaczył alarkę w średnim wieku z przyciętymi krótko włosami. Wyglądała jakby samym spojrzeniem chciała zniszczyć żywot zawiadowcy portalowago.
– Ja tu czekam od ponad kwadransa – skrzydlata zaczęła wrzeszczeć na czarodzieja – a taki plebs jeszcze się wpycha w rozkład portali?! O nie, dość tego! Jestem szlachcianką i nie pozwolę, żeby mnie tak traktowano. Chcę rozmawiać z magorządcą!
Dreyk nie czekał na rozwój sytuacji. Westchnął tylko zniesmaczony i wyprowadził konia spod arkad stacji na algradzką ulicę, gdzie przywitała go ściana deszczu. Szybko sięgnął więc do juków po pelerynę.
Wedle listu, Svalae zatrzymała się na Ostrogu, w karczmie Wesoła. Kojarzył to miejsce. Przybytek chyba miał szyld z błaznem bez ręki i nogi. Ostatnim razem “kulturalnie” odmówiono mu tam obsługi. Ta sytuacja może się powtórzyć.
Najpierw jednak ruszył z koniem do miejskich stajni.

***

Svalae bawiła się rzemieniem spinającym jej warkocz. Coś było nie tak. Ogarniał wyraźny niepokój. Podświadomie przeczuwała, że stanie się coś niedobrego. Nie wiedziała jedynie co.
Czuwała więc przy oknie, zamknięta na cztery spusty w karczemnym pokoju. Jej wypchana sakwa leżała na łóżku, gotowa do zarzucenia na ramię. Różdżkę miała za pazuchą, a przy pasie nóż.
Vangini poprawiła ciemne okulary spoczywające na nosie. Przydatna rzecz, dzięki nim mogła dokładnie widzieć, co się dzieje w świetle dnia. Matka kupiła je dla niej specjalnie na tę wyprawę. Jak dotąd bardzo się przydały.
Wzięła też ze sobą swój długi łuk i trochę strzał. Obecnie ze ściągniętą cięciwą wystawał sobie z sakwy. Matka sugerowała jej go spalić, bo ani w drodze do Algradu, ani w samym mieście, się jej nie przyda. Nie posłuchała jej, ale gdy zdjęła z niego cięciwę, tak dotąd nie miała potrzeby jej założyć.
Czasami nienawidziła za to swojej rodzicielki. Jej manifestacja intuicji była przerażająco mocno rozwinięta. Ellae czasami zachowywała się tak, jakby po prostu widziała przyszłość. Pomimo faktu, że było to niemożliwe zarówno naturalnie, jak i magicznie.
Svalae miała tę samą manifestację co ona. Dokładnie wiedziała, jak działa. Nie była jednak w stanie przewidywać przyszłości, tylko ją przeczuwać i wielokrotnie się też pomyliła. Była pewna, że manifestacja Ellae działała tak samo.
Za oknem zobaczyła postać w ciemnej pelerynie. Szła ona ulicą w stronę Wesołej.

***

Gdy Dreyk wszedł do karczmy, wszystkie głowy zwróciły się ku niemu. Za ladą zobaczył grubego karczmarza, a nieopodal gromadkę lokalnych pijaczków. Przy stoliku opodal okna posilało się dwóch kupców w towarzystwie zjawiskowej lanai, a w ciemnym kącie izby siedział typ w kapturze. Dreyk nie miał pojęcia, dlaczego w prawie każdej karczmie trafia się oszołom mający kiczowaty, mroczny wizerunek. Może montowano ich podczas budowy, w zestawie z ladą? Może. W każdym razie wszystko wydawało się być w porządku.
Dragonita zdjął kaptur, odsłaniając twarz. Miał prawie pewność, że karczmarz zaraz wyprosi go za drzwi, gdy tylko zauważy bliznę. To ona ostatnio go zdradziła. Teraz powinna odegrać się mała scena, która będzie na tyle głośna, że Svalae dokładnie dowie się, kto na nią czeka w deszczu przed budynkiem.
Nic takiego się nie stało. Bywalcy karczmy wrócili do swoich kufli i posiłków, a karczmarz po prostu odwrócił wzrok. Czyżby go nie pamiętał? Smoczego Demona? Diablokrwistego, który pół roku temu został wyrzucony ze wszystkich karczm w dzielnicy i wplątany w morderstwo?
– Witam – Dreyk podszedł do lady. – Ja do Svalae z Vilawy, zatrzy…
– Piętro, pierwsze drzwi po prawej – odburknął karczmarz.
– Dziękuję.
Więc się go spodziewał.
Dreyk ruszył przez izbę w kierunku schodów. Wchodząc na górę, każdym krokiem pokonywał dwa stopnie naraz.

***

Coś było nie tak. Svalae nie czuła już byle niepokoju, a realne zagrożenie. Bardzo podobne do tego sprzed dwóch lat, gdy matka wysłała ją po Dreyka. Zapewne przyciągnął za sobą jakiś śmiertelny problem i znów potrzebuje pomocy. A może ten typ spod ciemnej gwiazdy się doń przyczepił?
Vangini poderwała się, chwyciła klucz leżący na nocnym stoliku i zarzuciła sakwę na ramię. Nie zamierzała czekać na rozwój sytuacji. Zamierzała wyjść Dreykowi naprzeciw i jak najszybciej oddalić się od Wesołej. Już miała włożyć klucz do dziurki…
Zamarła w bezruchu.
Ktoś z zewnątrz włożył klucz do zamka. Rozległy się dwa szybkie kliknięcia, a klamka opadła w dół. Svalae zdążyła jedynie odsunąć się od drzwi.
Po drugiej stronie, na korytarzu, stała dragonitka z zapasowym kluczem w ręku. Na przedramionach miała piaskowe łuski, przypominające nieco pancerne rękawice. Nosiła ciemno-burą pelerynę z głęboko zaciągniętym kapturem.
Kobieta uśmiechnęła się półgębkiem w bardzo nieprzyjemny sposób. Wbijając świdrujący wzrok w Svalae, odrzuciła kaptur i wkroczyła do środka.
– Witam – powiedziała Houn.

***

Dreyk nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
Przy oknie, tyłem do diablokrwistego, stał alar w czarnym płaszczu. Choć od tyłu nie było widać godła, Dreyk bezbłędnie rozpoznał mundur Gwardii Unijnej. Bardzo typowy krój. Widać też było wybrzuszenie zdradzające chowającą się pod spodem wzmacnianą kamizelkę. Gwardziści uwielbiali pancerze tego typu.
Skrzydła alara były jasnego, orzechowego koloru, z czego prawe zostało ściągnięte skórzanymi szelkami. Wyglądało na złamane. Przy pasie miał rapier ze srebrnym, zdobionym koszem. A więc bogaty paniczyk na służbie.
– Gdzie jest Svalae? – wycedził dragonita.
– Oficjalnie w areszcie Gwardii – alar odwrócił się do Dreyka – nieoficjalnie, w magazynie wynajętym przez naszą narwaną koleżankę.
Diablokrwistemu wręcz opadła szczęka. Pod wpływem szoku na krótką chwilę zapomniał o swojej siostrze.
– Finsarin?! Przecież ty nie żyjesz! Ja cię… – Dreyk zamilkł w pół zdania.
Zgadzał się pogardliwy ton głosu. Alar miał też te same ostre rysy twarzy i wyniosłe spojrzenie. Włosy blond, krótsze niż nosił w akademii. To był Finsarin Raenill, jedna z ofiar masakry w lesie kaudnyjskim dokonanej przez Smoczego Demona.
– Dobijaj swoich wrogów Dreyk – alar zmrużył oczy – albowiem samo strącenie ich z nieba może nie wystarczyć. Potem mogą wrócić, żeby się zemścić.
– Jeżeli zrobiłeś coś Svalae... – Dreyk zrobił krok do przodu, sięgając po miecz.
– Tak, zrobiłem. I?
Dreyk nie dobył broni. Gdyby podniósł miecz na gwardzistę, podpisałby własny wyrok śmierci. Do tego z opcją natychmiastowego wykonania, bez możliwości obrony.
– No, dalej – Alar rozłożył ręce zapraszająco. – Zamachnij się żelazem, zapraszam.
– Czego chcesz? – wycedził Dreyk.
– Wielu rzeczy – westchnął teatralnie Finsarin. – Przelecieć się nad Algradem, zorganizować twoje tortury i egzekucję, zjeść trochę kawioru w dobrym towarzystwie…
– MÓW CZEGO CHCESZ ZA MOJĄ SIOSTRĘ SKRZYDLATY DUPKU!!
– Nie wyrażaj się, chamie – alar spojrzał nań z czystą pogardą. – I proś. Na kolanach.
Diablokrwisty padł na klęczki przed skrzydlatym.
– Finsarin, proszę, powiedz, czego chce…
Alar wymierzył mu szybki cios kolanem prosto w twarz. Dreyk aż padł na ziemię. Zaraz chwycił się za nos, z którego zaczęła obficie broczyć krew.
– Tego chcę na początek – wycedził Finsarin. – A teraz wstawaj. Oddasz mi miecz, toporek, swoją torbę i założysz antymagiczne kajdanki. Potem pójdziemy do twojej siostry, spokojnym, spacerowym krokiem.

***

Szli w rzęsistym deszczu przez most nad Śniadwą w kierunku Starorzecza. Podła, uboga dzielnica, którą Dreyk swego czasu całkiem dobrze poznał. Nietrudno mu było się domyślić, dokąd prowadzi go Finsarin. Kierowali się w stronę ciasno upakowanych magazynów nieopodal przystani.
Podobnie jak resztę budynków na Starorzeczu, magazyny postawiono ciasno przy sobie, a do budowy użyto wyłącznie drewna. Od strony przystani stały największe z nich, z wiecznie otwartymi wrotami. Dragonita i alar kierowali się jednak dalej, w labirynt mniejszych składów za nimi.
Tam Finsarin zatrzymał się przed jednym z nich.
– Pamiętaj, grzecznie – wycedził do Dreyka – albo spotkają cię konsekwencje.
Diablokrwisty nie odpowiedział. Gdyby się teraz odezwał, nie byłby w stanie się powstrzymać. Poszedłby na całość, do słów dorzucając pięści. Dlatego tylko wciągnął nosem zalewającą go krew i wszedł do środka.
Pierwszym kogo ujrzał była Houn. Dragonitka stała na środku magazynu, czekając. Oświetlona przez magiczny ognik płonący tuż pod sufitem, wyglądała prawie jak na scenie. Prawie, bo nie była aktorką, a wojowniczką. Choć w ramach pancerza nosiła jedynie ciężką, skórzaną kamizelkę, po samej jej postawie widać było, że zamierzała się pojedynkować. Nawet włosy ściągnęła w koński ogon, aby nie przeszkadzały jej w walce. Dreyk nigdy wcześniej nie widział, by to robiła, zawsze stawała przed przeciwnikiem zuchwale, z lekceważącą postawą i swobodną fryzurą.
Na krześle po przeciwległej stronie magazynu siedziała kobieta, pilnowana przez lanai. Ta sama zjawiskowa lanai, którą widział wcześniej w Wesołej, teraz w mokrym płaszczu stała z nożem nad więźniem.
Siostry nie poznał od razu. Nie zobaczył jej długich włosów starannie zaplecionych w zgrabny warkocz, które poznałby wszędzie. Miała zupełnie ogoloną głowę. Odziana była też w podarte szmaty, jej ręce krępowały kajdany, zapewne antymagiczne, nogi przywiązano w kostkach do krzesła, a w usta wepchnięto knebel.
Gdy Dreyk zmrużył oczy, na jej głowie i odsłoniętych rękach dostrzegł blizny. Małe, cienkie, wszystkie po przecięciach. Poza jedną. Jedną blizną po oparzeniu, na brwi i skroni, niebezpiecznie blisko oka.
– COŚ TY JEJ ZROBIŁA?! – diablokrwisty ruszył po siostrę.
Zatrzymał się w pół kroku, gdy pilnująca Svalae lanai przyłożyła jej sztylet do gardła. Od razu poznał ten puginał. Był to ten sam przeklęty, srebrny sztylet, którym Houn przed laty rozcięła mu twarz.
– Nic szczególnego – prychnęła Houn – tłuczenie, cięcie z soleniem, wyrywanie paznokci i sprawdzanie oczu, czy się czasem nie zmieniają jak twoje. Nie ma co się przejmować. W końcu jest vangiem, zregenerowała się.
Dreyk zacisnął drżące pięści, głośno wciągając powietrze nosem.
– Uwolnij. Ją – wycedził w stronę Houn.
– Nie… – dragonitka uważnie wpatrywała mu się w oczy. – Ty draniu. Panujesz nad sobą. Nadal masz ludzkie źrenice.
– Houn, proszę. Ona uratowała ci życie!
– Ona co…? – dragonitka została zbita z tropu.
Houn odwróciła się do lanai, rzucając jej pytające spojrzenie. Ta w odpowiedzi kiwnęła lekko głową.
– Torturowałaś swoją wybawicielkę! – uświadomił ją Dreyk.
– TORTUROWAŁAM DIABLOKRWISTĄ!! – Houn krzyknęła mu w twarz. – I ją zabiję, jeśli nie zrobisz tego, co mówię.
– Więc mów – odpowiedział Dreyk patrząc jej prosto w oczy.
Zmierzyła go wzrokiem. Zamiast od razu wysunąć żądania, przeniosła spojrzenie na alara pilnującego drzwi.
– Finsarin, oddaj mu klingę.
– Nie taka była umowa, Houn – odparł skrzydlaty. – Masz go zabić.
– Dokładnie taka była umowa, głuchy wróblu. Zabiję go po mojemu. Drań jest mi winien rewanż. Daj mu miecz.
Na te słowa Dreyk rozejrzał się po pomieszczeniu. Houn miała oko do wyboru areny na pojedynek. Magazyn był solidnie zrobiony. Grube, kamienne ściany, a strop podtrzymywany przez grube krokwie mógł wytrzymać niejedno zaklęcie. Został też oczyszczony ze skrzyń i beczek. Dragonitka najwyraźniej chyba też tutaj pozamiatała.
– Wiesz, co? – odrzekł Finsarin. – Masz rację, zrób to po swojemu. Jeśli cię zabije, po prostu go aresztuję za morderstwo i zaprowadzę na szafot. W ten czy inny sposób Smoczego Demona spotka odpowiednia kara.
– Dzięki za troskę – prychnęła Houn.
Alar zdjął Dreykowi kajdanki, wręczył miecz i oddalił się, by oprzeć się o drzwi. Houn tymczasem stanęła pośrodku magazynu, już szykując czarostal w prawej dłoni. Formowała ją w długi puginał z grubym v-kształtnym jelecem.
– Houn – diablokrwisty zwrócił się do dragonitki – nie chcę z tobą walczyć.
– Ale będziesz – wycelowała w niego czarnostalową klingę – jeżeli nie z własnej woli, to pod wpływem szału, gdy zabiję ci siostrę. Stawaj!
Diablokrwisty nie miał wyboru. Przyjął postawę. Prawa dłoń z mieczem, uniesiona płasko nad głową, tak by ostrze było gotowe na sztych lub paradę. Lewa dłoń prowokująco wyciągnięta do przodu, gotowa rzucić szybkie zaklęcie.
Houn tymczasem przejechała palcami po czarnym puginale, zaklinając go czarem mrożącym. Nigdy nie przyjmowała postawy. Tym razem też tego nie zrobiła, bo zaatakowała jak zwykle. Bez ostrzeżenia.

***

Antara patrzyła z zachwytem, jak magowie bitewni stają naprzeciw siebie. Niesławny Smoczy Demon naprzeciw żądnej zemsty Houn. Gdyby nie fakt, że potyczkowali się w śmierdzącym magazynie, ten pojedynek nadawałby się do ballady. Szkoda tylko, że bardowie niemal zawsze pomijają wszystkie soczyste szczegóły, które wiążą się z prawdziwą walką.
Houn zaatakowała pierwsza. Z zajadłością żmii uderzyła w skroń diablokrwistego.
Dreyk machinalnie zablokował to klingą. Typowe i przewidywalne dla wysokiej postawy, którą przyjął. Lanai uśmiechnęła się pod nosem. Dał się złapać w pułapkę.
Houn złapała klingę, zakleszczając ją pomiędzy puginałem i v-kształtnym jelcem. Zaklęty mrozem, czarny puginał był jednak zmyłką. Zwykłym straszakiem, żeby bezpiecznie wpakować przeciwnikowi w brzuch czar mrożący w lewej dłoni. Magowie nazywali to “iniekcją źródła Iso”. Efektami były odmrożenia wewnątrz ciała, bardzo często śmiertelne.
Dreyk był jednak przygotowany, wydawał się dobrze znać ten ruch. Zatrzymał dłoń Houn, tworząc niewielką barierę telekinetyczną lewą ręką. W odpowiedzi odepchnął Dragonitkę, wyrywając miecz i naciskając barierą.
– Wolałem czarną stal – skrytykował ją.
– Wolałam jak nie byłeś pancerny – wycedziła Houn.
Antara nie zauważyła śladu łusek na Dreyku. Wedle opowieści Houn, powinien on mieć je na całej skórze, podobnie jak rogi, kocie oczy i gadzi ogon. Dlaczego się nie przemieniał? Lekceważył ją? Houn zmieniła swój styl walki właśnie dla tego pojedynku, a ten diablokrwisty pomiot śmiał ją tak lekceważyć? Niedoczekanie!
Antara wciągnęła dźwięcznie powietrze. Jeżeli Dreyk miał psuć potyczkę swoją powściągliwością lepiej, by Houn od razu przeszła do finału. Bez sensu było się cackać z takim tchórzem.
Dragonitka jednak wydawała się nie podzielać tej opinii. Dalej testowała Dreyka. Wystrzeliła czarostalowy szpikulec w jego stronę i zaatakowała, formując w wolnej dłoni jeszcze więcej czarnej stali.
Diablokrwisty telekinetycznie za zatrzymał pocisk, tak samo, jak wcześniej zaklęcie. Szpikulec zawisł w powietrzu przed jego ramieniem zagiętym tak, jakby oparł na niej pawęż. Powyżej, na tej niewidzialnej tarczy, tuż przed twarzą Dreyka zatrzymał się puginał Houn.
Był to jej kolejny zwód. W lewej dłoni dragonitka uformowała nóż i natychmiast połączyła czarną stal puginału ze szpikulcem wiszącym poniżej. Zaatakowała jednocześnie pchając go nożem w brzuch i błyskawicznie wydłużając ostrze puginału.
Mało kto byłby przygotowany na tak złożony ruch. Dreyk prawie był. Zablokował nóż w połączeniu klingi oraz jelca i przechylił głowę w bok. Czarny puginał przekuł powietrze obok jego twarzy, blisko paskudnej blizny pod lewym okiem i rozciął mu ucho.
Trysnęła krew. Czerwone krople, zamiast bryznąć na ziemię, poodbijały się od posadzki jak małe koraliki. Zadziałało mrożące zaklęcie na czarostalowym ostrzu. Dreyk wyraźnie skrzywił się, gdy skóra wokół ucha wręcz posiniała od siarczystego mrozu.
Nie utrzymał tarczy telekinetycznej. Gdy tylko Houn to zauważyła, gdy tylko odzyskała pełną możliwość manewru puginałem, na jej twarzy pojawił się wyraz dzikiego triumfu. Odciągnęła rękę, szykując się na kolejne, mrożące pchnięcie.
Wtedy Dreyk sięgnął w stronę jej głowy. Dragonitka szarpnęła całym ciałem w tył jak oparzona, ostrzegawczo celując swym długim puginałem w przeciwnika. Diablokrwisty jednak nie kontynuował ofensywy.
– Przepraszam – podniósł miecz do bloku. – Wiem, że nie powinienem, ale muszę.
Mówił o telepatii. Antara nerwowo przygryzła wargę, obserwując zachowanie Houn. Miała już sobie radzić z wpływami mentalnymi. Dlaczego więc unik? Dreyk odsłonił się wyraźnie, wystarczyło zignorować jego zaklęcie i odpowiedzieć mrozem lub czarną stalą.
Śmiesznie długi puginał w dłoni dragonitki zaczął się zmieniać. Po chwili miała w dłoni sześciopióry buzdygan. W końcu postanowiła go zabić.
Antara wciągnęła powietrze, czekając na rozwój wypadków. Uważnie obserwowała, jak Dreyk podnosi dłoń, zapewne szykując swą telekinetyczną tarczę. Śledziła każdy ruch Houn szykującej się do szarży. Nie zauważyła tylko, że Svalae, której pilnowała, wypluła w końcu knebel z ustt.

***

– PADNIJ!!
Dreyk natychmiast rozpoznał głos siostry i padł.
W tym samym momencie Houn błyskawicznie znalazła się przy nim, za podniesioną przez niego telekinetyczną barierą i zamachnęła się buzdyganem tam, gdzie przed ułamkiem sekundy była jego skroń.
Gdyby trafiła, uderzenie natychmiast odebrałoby mu świadomość, a zaklęcie za nim idące zmroziłoby mu tkanki niebezpiecznie blisko mózgu. Jeżeli to trafienie nie odebrałoby mu życia, kolejne zapewne rozłupałoby mu czaszkę.
Najwyraźniej Houn opanowała zaklęcie teleportacji.
Dreyk poderwał się szybko, szykując się na blok kolejnego ataku. Ten jednak nie nadszedł. Houn, wyraźnie wściekła, cofnęła się po nieudanym ciosie.
– Tara, knebel! – warknęła. – Ta suka miała być cicho!
– Już, już! – lanai na powrót zaczęła kneblować szarpiącą się Svalae.
Dreyk nie mógł nie wykorzystać tej chwili spokoju. Wziął głęboki wdech i skoncentrował się, zamykając oczy. W jego umyśle pojawił się mlecznobiały obraz magazynu i wszystkich osób w nim zebranych. Dokładny magiczny skan, który pozwalał mu się skupić jednocześnie na wszystkim wokoło.
– Świetnie, cholerne Widmo Absolutne! – Houn natychmiast zorientowała się co robi. – Ale teraz już na pewno nie nadążysz ze swoją telekinezą!
Miała rację. Przez mentalny stres, który wywoływało używanie czarów wykrywających, Dreyk nie był w stanie rzucać innych zaklęć tak szybko, jak wcześniej. Ta różnica była minimalna, w większości potyczek nieistotna, jednak ten pojedynek nie należał do większości. Refleks Houn swobodnie pozwalał jej nadążać za Dreykiem, nie mówiąc o doświadczeniu, jakie nabyła przez pięć lat wspólnych treningów.
– Prawda – Dreyk otworzył oczy – dlatego tak jak ty, muszę improwizować.
W lewej dłoni diablokrwistego zatlił się czarny pył.
Na ten widok Houn zaatakowała natychmiast. Mignęła teleportacyjną szarżą, wymierzając cios z góry, prosto w czoło Dreyka. Mag bitewny uchylił się, a buzdygan boleśnie opadł mu na bark, mrożąc dotkliwie całe ramię. Jednak nie przestał formować czarnej stali.
Idąc za ciosem, dragonitka zaczęła z furią tłuc diablokrwistego raz po raz, ale ten nie dał się przytłoczyć. Każde kolejne uderzenie buzdyganu zablokował klingą miecza, aż w końcu złapał go czarnostalowym prętem, który wtopił w trzonek.
Houn gwałtownie reformowała buzdygan razem z jego prętem. Obie bronie eksplodowały czarnym pyłem prosto w twarz Dreyka, oślepiając go zupełnie. Dragonitka machinalnie wykorzystała to, formując źródło Iso w prawej dłoni i ciskając mrozem prosto w jego twarz.
To był błąd.
Dreyk nie potrzebował oczu, by widzieć, Widmo Absolutne zastępowało mu wzrok. Houn o tym wiedziała. Odruch wziął nad nią górę przy tak silnych emocjach.
Dreyk złapał ją za nadgarstek i odsunął zamrażający strumień od swojej twarzy. Jednocześnie upuścił miecz, drugą ręką sięgając jej głowy.
Houn nie mogła dopuścić, by ją dotknął. Nie mogła nawet złapać jego ręki w nadgarstku, jak on złapał jej. Nie chciała używać tego zaklęcia, rzuciła je instynktownie.
Dłoń Dreyka zatrzymała się w powietrzu, złapana czarem telekinetycznym Houn.
– Mam cię – wycedziła mu w twarz.
– Ja ciebie też, Houn – odpowiedział spokojnie diablokrwisty.
Po czym uderzył ją głową. Czołem w czoło.

***

Finsarin z niesmakiem obserwował całe starcie. Nie rozumiał tej dragonickiej farsy. Owszem, duma dumą. Mógłby pojąć decyzję Houn, gdyby to była zaszłość pomiędzy wojownikami, ale Dreyk był diablokrwistym. Takie męty wystarczy zwyczajnie zarzynać jak psy, honor byłby bardziej niż odzyskany.
Ale nie, Houn musiała się z nim bawić. I do tego robić z siebie pośmiewisko. Potężny cios z szarży teleportacyjnej poszedł w powietrze, bo Dreyk został ostrzeżony? To było po prostu żałosne.
Dragonitka zdecydowanie zasłużyła na tą główkę. Choć w sumie policzek też byłby na miejscu. Zaraz…
Finsarin nie od razu zrozumiał, dlaczego Houn nie odpowiedziała na ostatni cios Dreyka. Nie wyłapał gwałtownie spadającego napięcia pomiędzy dragonitami. Nie dotarło do niego, że Dreyk właśnie wygrał potyczkę, której nie zdołał wygrać dwa lata temu.
Gdy w końcu sobie to uświadomił, gwałtownie wciągnął powietrze i dobył rapiera.
– Ty durna jaszczurko! – ruszył w ich stronę.
Houn zebrała czarny pył i cisnęła nim w alara, formując czarostal w locie. Łańcuch owinął mu skrzydła, dłoń oraz nogi. Przecinające ogniwa zaczęły stapiać się ze sobą, stając się pułapką bez wyjścia.
Antara zadrżała na ten widok. Unieruchomiła głowę Svalae, gotowa wbić srebrny sztylet przez lewy oczodół prosto w jej mózg. Diablokrwista nie wyrywała się, była spokojna, zbyt spokojna.
– Houn? – rzuciła w stronę dragonitki.
– NA CO CZEKASZ?! DŹGAJ!! – Finsarin krzyknął do lanai z podłogi.
Nie zdążyła. Dreyk i Houn byli szybsi. Ledwo unieśli na nią ręce, a niewidoczna siła odrzuciła Antarę od Svalae niczym szmacianą lalkę. Lanai uderzyła całym ciałem w ścianę magazynu, padając na ziemię. Ledwo udało jej się zachować przytomność.
Gdy tylko srebrny sztylet upadł na posadzkę, Dreyk przywołał go do otwartej dłoni i bezceremonialnie podał go Houn.
– Houn, wal… – jęknęła z podłogi – walcz z nim.
– Nie wstawaj Tara – dragonitka schowała srebrny puginał do pochwy przy pasie – wszystko będzie dobrze.
– Dobrze?! – wycedził Finsarin – Dałaś się omamić i zaatakowałaś unijnego gwardzistę! Houn, osobiście zadbam o to, aby było inaczej niż dobrze! Tak samo, jak Dreyk, będz…
Nie dokończył, czarna stal zebrała się wokół jego ust, formując sztywny knebel na kształt kagańca.
– Teraz możemy porozmawiać – Dreyk zwrócił się do Houn, ujmując ją za dłonie.
– Ma to w ogóle sens – unikała jego spojrzenia – skoro i tak siedzisz w mojej głowie?
– Tak – mocniej ścisnął jej ręce – ma to sens. Jeżeli nie wypowiesz tego na głos, nigdy nie będziesz w stanie stawić temu czoła.
– Dreyk – zadrżała – nie chcę tego robić… Wyjdź z mojej głowy. Obiecałeś, że nigdy więcej nie będziesz używał na mnie telepatii.
– I z premedytacją łamię tę obietnicę. Dla twojego własnego dobra.
– Proszę – wyrwała dłonie z jego uścisku – proszę, nie każ mi tego mówić.
– Houn – Dreyk chwycił dragonitkę za głowę, zmuszając, by spojrzała na niego – dlaczego?
– Bo się nienawidzę – wyznała.
– Za co?
– Bo cię kocham – oczy jej się zaszkliły. – I to boli. To tak cholernie boli, Dreyk. Bardziej niż wtedy, gdy rozprułeś mi brzuch... Żałuję, że to przeżyłam, wiesz? W końcu miałabym spokój.
Diablokrwisty nie odpowiedział. Po prostu objął ją i przycisnął do siebie, pozwalając, by dragonitka swobodnie wtuliła się w jego pierś. Stali tak przez chwilę we wzajemnym uścisku, dopóki Svalae nie przypomniała im burknięciem pełnym dezaprobaty, że nadal czeka na odkneblowanie i uwolnienie z kajdan.
– Już, już… – Dreyk odsunął od siebie Houn. – Powinienem był nie zważać na sytuację i po prostu zostać w Vilawie, przy tobie.
– Zostałbyś aresztowany za nękanie – skrzywiła się dragonitka – a ja nie dostałabym zawiasów, tylko dziesięć lat w Szachrani za samoobronę niekonieczną.
– Fakt, fakt… – westchnął Dreyk.
– Więc, co teraz?
Dragonita rozejrzał się po magazynie. Na ziemi Finsarin wściekle szamotał się z czarnym łańcuchem. Pod ścianą nieznana mu lanai podniosła się do pozycji siedzącej. Z kolei przykuta do krzesła Svalae wbijała wzrok w brata, drżąc na całym ciele.
– Siostrę zabieram ze sobą – wyciągnął dłoń po klucz do kajdan – ty zabierasz swoją koleżankę, a Finsarina zostawiamy. Niech sobie poleży i nieco ochłonie.
– I tyle? – dragonitka oddała mu klucz.
– Nie, Houn, nie tyle. Na razie tyle. Teraz zajmę się Svalae, ale gdy tylko wydobrzeje, zacznę cię ścigać. Znajdę cię i ogolę ci głowę tak, jak ty ogoliłaś moją siostrę.
– Przerażająca perspektywa – prychnęła dragonitka.
– Owszem – odparł Dreyk – zwłaszcza że po tym cię już nie zostawię. Choćbyś uciekła za morze, choćby cię wsadzili do Szachrani, choćby cała Gwardia miała mnie ścigać. Będę przy tobie. Choćby nie wiem, jak to bolało.
Houn nie odpowiedziała. Spuściła jedynie wzrok i pozwoliła mu odejść. Odsunęła się jedynie, by przepuścić go, gdy przechodził, niosąc zmaltretowaną Svalae. Dopiero gdy wyszedł, padła na kolana i przestała dusić w sobie płacz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz