część XVII
Poczekalnia przed portalem wypełniona była
wieloma rzędami ław. W przeciwieństwie do teatrów czy
świątyń, siedziska te nie były skierowane ku jakiemuś punktu na
sali. Wszystkie ustawiono oparciami do siebie i to w taki sposób,
aby pomiędzy nimi było też wystarczająco dużo miejsca dla
przechodzących.
Tego dnia przez poczekalnię przewinęło się
wielu enów. W końcu po Chrzcie Bojowym co bogatsi chcieli
szybko wrócić do domów. Jeżeli któremuś zdarzyło się czekać,
zwykle bawił tutaj od pięciu do piętnastu minut. Ewentualnie
godzinę, jeżeli akurat w sieci portali trafił się zator.
Wyjątkiem byli magowie bitewni z akademii
magii w Kaudnie. Po skończeniu walk, gdy usunięto ciało Jarda
z areny. Poproszono ich, by wyszli na nią jeszcze raz. Dano im
kwiaty, arcymag wygłosił kolejną przemowę, pożegnano ich
oklaskami i od tamtego czasu czekali tutaj, całą piątką.
Houn siedziała z rękoma założonymi na
piersi, wpatrując się w puste miejsce naprzeciw. Myślała o tym co
zobaczyła na arenie Koloseum. Dreyk okazał się diablokrwistym.
Typem, który miał manifestację szału i to w jej najgorszej
możliwej postaci. Żył przez pięć lat pod jej nosem, a ona go nie
odkryła. Sprawdziła go, ale nieskutecznie... Te napady agresji
jakie miewał na początku. Wydawały się naturalne, w końcu był
pół-dragonitą. A może nie? Może sympatia przytępiła jej
logiczne myślenie?
Przeszedł przed nią Iris, chodzący po
pomieszczeniu w te i we wte.
– Kuźwa nać! – zatrzymał się nagle
dragonita. – dlaczego Amilazath nie wpadła na to, żeby nam dać
ten przeklęty glejt?! Portal opłacony, a bez papierka otworzyć,
nie otworzą!
– Tak Iris my też sobie zadajemy to pytanie
– burknął Algerd, siedzący z Livmirem
nieopodal.
– Finsarin! – dragonita zwrócił się do
alara. – Ty zawsze jesteś przy kasie! Postaw nam portal! Wkurza
mnie to czekanie.
– Nie zawsze – wycedził stojący przy
oknie skrzydlaty. – To miała być krótka podróż i uroczystość.
Nie brałem sakiewki.
– To idź do banku! Daj w zastaw tą swoją
złotą wykałaczkę!
– Ani mi się śni! – odwrócił się do
niego Finsarin. – To mój miecz! Ucisz się dragonito i naucz się
cierpliwości!
– Oj przepraszam serdecznie pana szlachciura
– odparł Iris. – Ale cierpliwość nie jest mocną stroną
dragonitów. To wyrywanie piórek nadętym alarom nią jest.
– Ej no, chłopaki, spokój! – Algerd wpadł
w wymianę zdań. – Faktycznie Amilazath wystawiła nas do wiatru,
ale to nie powód, żeby sobie skakać do gardeł. Iris, jak chcesz
upuścić trochę pary, to Koloseum nadal jest otwarte. Nie wina
Finsarina, że tu utknęliśmy. Tylko Dreyka.
Houn słyszalnie wciągnęła powietrze,
Finsarin znów odwrócił się do okna, a Iris podrapał po karku.
– Wiedzieliście, że jest diablokrwistym? –
odezwał się Livmir.
– Nie – odpowiedział mu Iris. – Nawet
nie przypuszczałem, że taka ciapa może być diablokrwistym.
Zwłaszcza taką... bestią.
– Taki typ jest właśnie najgorszy –
stwierdził Algerd. – Na co dzień ciapa, taki młody,
który wzbudza więcej litości niż powinien. A jak przyjdzie
co do czego, to mu odbija, przemienia się i morduje. Jeszcze szkolił
się z nami na maga bitewnego... Dreyk jest śmiertelnym zagrożeniem
dla wszystkich wokoło.
– Widzieliście jak Jard go ciął? –
podjął Finsarin. – Odbił ostrze ręką pokrytą łuskami. Jak
dotąd wedle podań, była tylko jedna istota mająca podobną cechę.
– Waron, Czarny Jaszczur? – prychnął
Iris. – To legenda, nawet smoki nie mają nieprzebijalnych łusek,
tym bardziej demony, które się do nich upodabniają. Dreyk jest
zwykłym diablokrwistym. Jard też wcześniej zatrzymał ostrzę
gołym ramieniem.
– Potrzebował do tego najpierw naładować
mięśnie dużą ilością mocy – odparł Alar. – Rana i tak
pozostała, niewielka, ale była. A Dreyk? To była tylko mutacja
skóry. Może jednak jest takim „smoczym
demonem”?
– Nawet tak nie mów – pogroził mu palcem
dragonita. – Istnienie takiej istoty byłoby bluźnierstwem wobec
Ersortaena! Dreyk nie może być „smoczym
demonem”!
– Nie chcę obrażać niczyich uczuć
religijnych – od strony wejścia do poczekalni dało się słyszeć
niski głos – ale Dreyk może być... Jak go nazwaliście? Smoczym
Demonem?
Do poczekalni wszedł mężczyzna w mundurze
Gwardii Filiclaryjskiej. Tym co jednak wyróżniało go spośród
szeregowych gwardzistów, był brak standardowego opancerzenia w
postaci skórzanej kamizelki lub stalowego napierśnika. Nad naszywką
z herbem nosił on jeszcze srebrną gwiazdę generalską.
– Kim pan jest? – zapytał Algerd.
– Nazywam się Asil Tiregar – odparł
mężczyzna, gładząc się po koziej bródce – trzeci generał
Gwardii Filiclaryjskiej. Wy, jak mniemam, jesteście magami bitewnymi
z akademii kaudnyjskiej, czyż nie?
– Tak – Algerd i Iris odpowiedzieli
jednocześnie.
– Mam dla was wieści – podjął Tiregar –
Windre Amilazath oraz wasz rektor, Degord Namval, nie będą mogli do
was dołączyć. Został wydany nakaz ich aresztowania w związku z
pewnymi nieścisłościami prawnymi jakich się dopuścili. Zapewniam
jednak, że to nic poważnego, powinno skończyć się jedynie zwykłą
grzywną, ale dziś już ich nie zobaczycie.
– Nosz jasny szlag! – wycedził Iris.
– Tak, słyszałem, że utknęliście tutaj –
gwardzista pokiwał głową ze zrozumieniem. – To nie będzie
jednak problem, zamienię kilka słów z czarodziejami, przepuszczą
was. W końcu mogą po prostu sprawdzić rejestr klientów w
Kaudnie i potwierdzić waszą rezerwację, prawda? W każdym razie,
mam jeszcze wieści dotyczące Dreyka...
Houn drgnęła i nadstawiła ucha. Mało kto w
poczekalni to zauważył.
– Obecnie jest on przesłuchiwany na
pobliskim posterunku Gwardii – kontynuował Tiregar. – Jednak
arcymag wydał już polecenie jego ułaskawienia. Za jakąś godzinę,
powinien on do was dołączyć... Osobiście jednak radzę zachować
ostrożność – dodał Tiregar po chwili. – Diablokrwisty dostał
od władz duży kredyt zaufania.
– Diablokrwisty? Z manifestacją pół-demona?
– zapytał z niedowierzaniem Livmir.
– Zdarza się – wzruszył ramionami
generał. – W szczególnych sytuacjach czynione są wyjątki. Jego
przypadek przykładem. Jednakowoż powtarzam: Gwardia nie ma
pewności, czy rejestrowany Dreyk, będzie poczytalny po tym co stało
się w Koloseum. Jeżeli więc zacznie być, delikatnie ujmując
agresywny – Tiregar spojrzał znacząco po każdym magu bitewnym –
to nie wahajcie się zabić go w obronie własnej. Gwardia zrozumie.
– Dziękujemy za ostrzeżenie – kiwnął
głową Algerd.
– Teraz wybaczcie – generał Tiregar ruszył
przez poczekalnię. – Pójdę rozmówić się z zawiadowcą
portalu.
Magowie bitewni zostali sami.
– Trzeba się zająć Młodym – stwierdził
nagle Algerd – po pierwsze dziś wieczorem, po drugie na wieki.
– Algerd, powaliło cię? – zapytał Iris.
– Nie – Lithijczyk wstał. – Sami
doszliśmy do tego, że jest śmiertelnie niebezpieczny. Ba!
Prawdopodobnie jest wynaturzeniem, które pluje w twarz twojemu bogu
Iris! Musimy się go pozbyć, dla dobra Filiclarii. Jaką masz w
końcu gwarancję, że nie będzie taki, jak Jard, którego zabił?
– To nadal morderstwo! – syknął
dragonita.
– Słyszałeś Tiregara? – Algerd wskazał
na drzwi, którymi wyszedł gwardzista. – Prawo jest po naszej
stronie! Wystarczy, że będziemy jedynymi świadkami. Finsarin,
jesteś ze mną?
– Nigdy za nim nie przepadałem – odparł
skrzydlaty. – Poza tym jestem amdenvorskim szlachcicem. Czeka mnie
najwyżej odesłanie do rodzinnego kraju.
– Livmir?
– Jeszcze się pytasz Algerd? –
odpowiedział drugi Lithijczyk. – Zróbmy z tego pomiotu miazgę.
– Iris – Algerd znów zwrócił się do
dragonity. – Jesteś w mniejszości. Dreyk może być drugim
Waronem, drugim bluźnierstwem wobec boga smoków. Jesteś z nami,
czy przeciwko nam?
– Z wami – odpowiedział Iris po chwili
milczenia. – Nie uśmiecha mi się takie działanie. To zwykły
lincz, ale sprawa jest słuszna.
– Pozostała więc tylko jedna kwestia.
Houn... – Algerd zwrócił się do dziewczyny – domyślam się,
że Dreyk był dla ciebie kimś wa...
Zamilkł,
gdy obok głowy przeleciała mu niewielka drzazga z czarnej stali.
Wbiła się ona głęboko w drewnianą ścianę za Lithijczykiem.
Houn patrzyła na niego beznamiętnym
wzrokiem.
– Nie kończ – powiedziała wstając z
miejsca. – Róbcie co chcecie, nie zatrzymuję was. Tylko dajcie mi
spokój. Nie jestem w nastroju.
Houn ruszyła przed siebie, wymijając Algerda.
– Idziecie, czy nie? – rzuciła za siebie.
– Musimy złapać portal do Kaudna.
***
Karmazynowy sierp przebył już połowę nieba,
zanim Dreyk dotarł do akademii magii w Kaudnie. Najwięcej
czasu stracił w pałacu Gildii Magów, zanim zawiadowca otworzył
dla niego portal. Dopiero, gdy zainterweniował jakiś gwardzista,
mógł skorzystać z teleportu.
W końcu jednak znalazł się pod bramami
akademii. Był zmęczony, sponiewierany i zrezygnowany tym
długim, ciężkim dniem. Z całej siły trzy razy walną pięścią
we wrota.
– Kogo tam licho niesie? – odezwał się
głos zza bramy.
Po chwili otworzyły się mniejsze drzwi w
prawych odrzwiach. Wyjrzał przez nie dobrze znany Dreykowi dozorca.
Bezwzględny dla seveków czas zdążył odcisnąć na nim swe
piętno. Nawet w świetle kaganka, widać było z wolna
siwiejące włosy.
– Aa! Młody Dreyk! – poznał go z miejsca.
– Słyszałem już wszystko! Niezłego zamieszania narobiłeś w
stolicy...
– Tak, niezłego. Wpuścisz mnie?
– Oczywiście – sevek odsunął się robiąc
mu przejście. – Diablokrwisty, nie diablokrwisty, pan rektor ci
ufa, to i ja ufać będę.
– Aresztowali go – oznajmił Dreyk.
– Tak, to też mi powiedzieli – dozorca
zamknął za nimi drzwi. – Podobno w związku z jakimś
zamieszaniem w papierach. Ale to się kupy nie trzyma! Rektor Namval
zawsze papiery na ostatni guzik dopinał. Czysto i schludnie, choć
ślepy jest!
– To był pretekst – odparł Dreyk. – W
radzie bawią się w politykę, teraz lecą głowy postronnych.
– O bogowie! – zawołał do nieba sevek. –
Ale nie myślicie, że oni rektora naprawdę? – dozorca przejechał
sobie palcem po gardle.
– Nie sądzę – Dreyk pokręcił głową. –
Miejmy tylko nadzieję, że nie usuną go z akademii.
– Miejmy nadzieję, miejmy nadzieję...
Dobranoc! – rzucił przez ramię, znikając w stróżówce.
Dreyk nie odpowiedział. Ruszył w kierunku
domu akademickiego i ziewnął przeciągle. To był zły dzień.
Obrzydliwy, krwawy dzień. Dreyk myślał już tylko o ucieczce w
senne marzenia. Potrzebował tego. Zwłaszcza, że jutro też czeka
go dzień.
Mag bitewny wszedł do domu akademickiego i
ruszył przez przedsionek. Zatrzymał się w połowie
pomieszczenia, patrząc na drzwi prowadzące do schodów na wyższe
piętra – były zapieczętowane. Trzy pręty z czarnej stali były
pociągnięte przed drewnem, a ich końcówki były wtransmutowane w
kamienną ścianę. Wciągnął dźwięcznie powietrze, to nie był
dobry znak.
Szybko spojrzał w bok na drzwi do kuchni –
to samo. Dreyk mógł trasmutować czarną stal tak, aby pozbyć się
prętów. Zajęłoby to kilka chwil, ale byłby w stanie...
– Nawet o tym nie myśl – odezwał się
dobrze znany mu głos.
Dreyk zamarł w pół kroku z dłonią
wyciągniętą ku pierwszemu prętowi. Odwrócił się tylko po to,
by zobaczyć, jak magini bitewna formuje pręt z czarnej stali na
drzwiach wejściowych. Był odcięty.
– Houn.
– Chciałam nam zapewnić odrobinę
prywatności – ton miała opanowany.
Serce Dreyka przyśpieszyło, samo, bez
jakiejkolwiek ingerencji magicznej właściciela. Dłonie zaczęły
mu drżeć, gdy tylko dotarła do nich adrenalina. Dreyk wziął
głęboki wdech. Stres nie był w tym momencie dobrym doradcą.
– Już puszczają ci nerwy? – taksowała go
zimnym spojrzeniem. Po chwili wykrzywiła usta w pogardzie. –
Typowe... Dreyk, nie masz mi czegoś do powiedzenia?
– Houn – zaczął drżącym głosem – nie
mogłem ci powiedzieć. Nikomu nie mogłem powiedzieć! Zrozum,
diablokrwiści z...
– ...manifestacją szału, są zamykani w
odosobnieniu lub likwidowani – dokończyła za niego. – Tak wiem.
W końcu bywają dość agresywni i zezwierzęceni, czego przepiękny
przykład dałeś na arenie w Koloseum.
– Ja taki nie jestem! Houn, proszę, znasz
mnie...
– STUL PYSK! – krzyknęła na niego. Twarz
wymalowana była nieskrywanym wyrazem wzgardy i nienawiści. –
Myślałam, że cię znam! Okłamałeś mnie! Jesteś jednym z nich!
Jesteś jednym z tych psychopatów, którzy lubują się w agresji,
rozlewie krwi i zjadają swoje ofiary! Tylko spróbuj zaprzeczyć!
Nie mógł zaprzeczyć. Nawet teraz część
niego, po prostu chciała rzucić się na Houn i dać upust
wszystkiemu co w nim siedziało. Wystarczyło tylko zadać jej trochę
bólu, nic więcej. Zamknęłaby się w końcu i zostawiłaby go w
spokoju. Tłukłby ją aż straciłaby przytomność.
– Houn. Brzydzę się tego co zrobiłem –
wyznał. – Nienawidzę samego siebie, za fakt tego, że pozwoliłem
szałowi wziąć nad sobą górę... Dlatego błagam – spojrzał
jej w oczy – zostaw mnie. Chcę iść do swojej kwatery, chcę po
prostu iść spać...
– Dreyk, masz pionowe źrenice – odparła,
lewą ręką wyczarowując sferę światła, a prawą sięgając do
pasa za plecami.
Nie zauważył tego. Od dobrej chwili wyraźnie
widział Houn, a przecież w pomieszczeniu panowały absolutne
ciemności. Gdy machinalnie chciał dotknąć swojej twarzy, zauważył
na dłoniach płaty łuskowatej skóry. Wymacał szybko głowę,
rogów jeszcze nie miał.
– Houn, to nowa manifestacja – odpowiedział
szybko – jeszcze nad nią nie panuję...
– Właśnie – pokiwała głową. – Wiesz,
że po rozdaniu dyplomów chciałam cię prosić byś ze mną polował
na diablokrwistych, którzy nie panują nad sobą? Potrzebowałam
osoby, której mogłabym zaufać. Teraz jednak wyglądała na to, że
muszę to robić sama.
Wyciągnęła zza pleców długi nóż. Dreyk
poznał tę broń. Srebrne ostrze, zaklęte tak, aby rany nim zadane,
działały jak potraktowane pewną paskudną klątwą z dziedziny
krwi. Mówiła mu, że to prezent od Kourna
Drakmira. Dostała go, gdy wybierała się do akademii.
Było źle. Bardzo źle.
Wszystkie drzwi były zapieczętowane, a jedyne, duże okno za
wysoko, aby mógł się do niego dostać. Sam
przedsionek był też stosunkowo małym pomieszczeniem, idealnym
miejscem dla Houn i jej stylu walki.
Dreyk nie miał przy
sobie żadnej broni. Jego jedyny miecz został na arenie Wielkiego
Koloseum Wilagradzkiego. Wpadł jak nagie dziecko w gniazdo
szczurców.
Houn zaatakowała, wrzeszcząc w furii. Dwa
czarne szpikulce wystrzeliły w stronę Dreyka. Nie był na to
przygotowany, zdążył jedynie zasłonić twarz ramionami. Czarna
stal przeszyła jego zrujnowany pancerz, ale nie przebiła skóry.
Demoniczne łuski powstrzymały szpikulce. Nadal jednak poczuł siłę
ich uderzenia.
– Przydatna zdolność! – stwierdziła
Houn. – ALE ZAWSZE MOGĘ CIĘ ZATŁUC!!
Jego ciało reagowało. Znów wyrosły mu rogi
i pazury, a kręgi na plecach coś szarpnęło. Serce biło szybko,
jak szalone pompując krew. Klatka piersiowa aż zionęła
pragnieniem walki. Szał przygotował go do potyczki, czy tego chciał
czy nie. Ze wszystkich sił powstrzymywał się jednak, aby nie dać
się wciągnąć w ten wir walki. Żeby nie zaatakować w odpowiedzi.
Houn rzuciła mu w oczy czarnym pyłem.
Podziałało, Dreyk musiał je zamknąć. Korzystając z tego
faktu, lewą ręką wyszarpnęła czarny szpikulec tkwiący w jego
skórzanej kurtce i z całej siły, bez jakiejkolwiek finezji,
wymierzyła mu cios kolanem w krocze.
Diablokrwisty ryknął z bólu, machinalnie
sięgając ku przyrodzeniu. Wtedy, pięścią okutą przez czarną
stal, Houn zdzieliła go w pysk. Dreyk zatoczył się w tył. Cios
pozostawił nieprzyjemny szum w głowie i obolałą żuchwę.
Zamachnęła się na niego drugi raz. Tym razem
uderzając z góry. W czaszkę. Dreyk chwycił jej rękę w
nadgarstku. Nie mógł się powstrzymać. Ścisnął mocno, chcąc
zadać jej ból. Gdyby nie chroniła jej czarna rękawica, pazury
wbiłyby się w skórę, przecinając żyły.
Wówczas Houn pchnęła zaklętym nożem w lewe
oko Dreyka. Diablokrwisty szarpnął głowę w tył. Ostrze
chybiło, wbijając się pod okiem i ześlizgnęło dalej, rozcinając
łuskowatą skórę aż do ucha. Rana momentalnie zapiekła jak
posolona, gdy magiczna moc przeskoczyła z ostrza na ciało,
aplikując klątwę.
Tego było już zbyt wiele. Dreyk już nie był
w stanie się skoncentrować. Przestał myśleć, a dał się nieść
temu, co targało całym jego ciałem i przeciążało serce,
rozprowadzając po ciele gorącą krew. Jego mięśniami szarpnął
spazm. Trzecia manifestacja już nie była już uśpiona. Zadziałała
z pełną mocą, do końca demonizując jego ciało...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz