część XII
Rok akademicki upłynął Dreykowi dość
szybko. Tygodnie wypełnione nauką mijały jeden za drugim i
zanim się obejrzał, nastały ciepłe, czerwcowe dni oraz
nieubłagane egzaminy. Nie obawiał się on większości z nich,
w końcu teorię wystarczy zakuć, a czary na zaliczenie po prostu
rzucić, nawet bez użycia mirmagii. Bał się tylko jednego testu,
do którego systematycznie przygotowywał się przez cały rok, a
mimo to nadal nie był pewny swego.
Tego dnia słońce grzało niemiłosiernie.
Choć Dreykowi niespecjalnie przeszkadzała temperatura, to jednak
nie lubił rażących promieni słonecznych. Niemniej, egzamin z
magii bitewnej miał się odbyć na świeżym powietrzu. Nie było
więc rady, trzeba było wyjść w ten skwar i blask.
– Proszę – stwierdził, otwierając drzwi
przed Houn.
– Dzięki – mruknęła tylko przechodząc
koło niego.
Oboje byli ubrani w niemal pełen ekwipunek.
Dziewczyna miała na sobie skórzaną kamizelkę zupełnie
odsłaniającą ramiona, przeszywane spodnie i okute, dobrze
dopasowane do nóg buty. Swe hebanowe włosy związała w ciasny
warkocz. Broni jak zwykle nie nosiła, jej styl walki nie wymagał
żadnego oręża.
Dreyk był jednak o wiele bardziej opakowany.
Miał na sobie skórzaną kurtkę, ze wszytymi blaszkami na klatce
piersiowej, żelazne karwasze na przedramionach oraz podobne do
dziewczyny spodnie, acz z dodatkowymi ochraniaczami na uda i kolana.
Włosy związał mocno rzemieniem. Do pasa miał przypięty też
prosty, jednoręczny miecz ćwiczebny. Ciężka żelazna broń kuta,
acz nieostrzona, której używało się przy treningach zamiast
drewnianych imitacji.
– Gdybym nie był odporny na wysokie
temperatury, pewnie już bym się ugotował – stwierdził Dreyk,
zakładając na głowę kapelusz z szerokim rondem.
– A faktycznie, przecież ty jesteś
dragonickim mieszańcem – Houn odwróciła się do niego i zerwała
mu czapkę z głowy. – Oddawaj, ja jej bardziej potrzebuję –
stwierdziła, założywszy kapelusz.
– Hej, ale słońce nadal daje po oczach!
Eh... no dobra. Możesz dostać udaru z gorąca.
– Dokładnie – odparła Houn – dziękuję
ci więc za wyrozumiałość... gotowy?
– Tak i nie – ruszył w kierunku
akademickiego ogrodu – a ty?
– Tak – odparła dziewczyna, krocząc u
jego boku – i jestem pewna wygranej. Ty też powinieneś być.
Dzięki temu zaklęciu hybrydycznemu naprawdę się podciągnąłeś
przez ten rok.
– To prawda, ale nie tylko ja trenowałem –
burknął Dreyk.
– Ano racja. Gdy Amilazath każe nam walczyć
między sobą, zmasakruję cię.
– Kiepsko podbudowujesz mą pewność siebie
– stwierdził, patrząc nań z ukosa.
– To się formalnie nazywa „droczeniem” –
uśmiechnęła się do niego półgębkiem. – A właśnie, jak tam
to twoje zaklęcie? Zaskoczysz mnie na egzaminie?
– Nie – pokręcił głową Dreyk – nie
mogę dojść do tego, jak rozszerzyć i podtrzymać widmo.
– A nie mówiłam? – odparła Houn. –
Mierz siły na zamiary Dreyk, rzuciłeś się z motyką na słońce.
Twoja bogini Sol jest z ciebie niezadowolona.
– Sol śpi, tak jak jej siostra – odparł.
– Ale grzeje jak cholera – stwierdziła
Houn, poprawiając czapkę w poszukiwaniu ochrony przed promieniami
słońca.
Tak przeszli przez ogrody i znaleźli się na
umówionym miejscu akademickich błoni. Trafili tutaj jako ostatni.
Livmir i Algerd stali z boku, przy czym
ten drugi podpierał się na swym kiju bojowym. Iris, jako dragonita,
którego żywiołem były błyskawice, a nie ogień, umierał z
ciepła siedząc na trawie. Finsarin natomiast, rozłożywszy
skrzydła chłodził je słabym czarem mrożącym. Cała czwórka
miała na sobie proste, skórzane pancerze podobne do tych od Dreyka
i Houn.
Amilazath tymczasem, jako jedyna mogła
wykorzystać luksus ubrania się w cienkie, luźne i przewiewne
odzienie, z którego, ku zazdrości swych podopiecznych, oczywiście
skorzystała. Nie czekała jednak na nich bezczynnie. Była zajęta
wbijaniem w ziemię kołków połączonych grubym sznurem. Dopiero
gdy skończyła, zainteresowała się swoimi studentami.
– W szeregu baczność! – rozkazała.
Młodzi magowie bitewni natychmiast wykonali
polecenie.
– Teraz słuchać mnie uważnie, bo nie będę
powtarzać! – Amilazath stanęła przed nimi, zakładając ręce za
plecami. – Test będzie prosty. Będziecie walczyć między sobą,
tak jak mówiłam na początku roku. Nie ma też żadnych zasad,
możecie używać dowolnej taktyki walki i kombinacji magii z bronią.
Kto wygra zdał. Wszystko jasne?
Powszechne milczenie wyrażało zgodę. Wszyscy
spodziewali się takich zasad. Protektorka, nie przerywając tej
ciszy patrzyła po swej grupie studentów.
– Spocznij – odezwała się w końcu
zatrzymując wzrok na alarze. – Finsarin, ty idziesz pierwszy, a
będziesz walczył z... Dreykiem.
Na to stwierdzenie rzeczony chłopak zbladł.
Dreyk sądził, że będzie ostatni, jak zwykle z resztą, a tu
walczył pierwszy. Nie tak miało być. Najsłabszych zawsze
wybierano na końcu. Miał nawet nadzieję, iż będzie pojedynkował
się z Livmirem. Wziął głęboki
wdech.
Nie było rady. Ruszył za Finsarinem na
wyznaczony przez sznur oraz kołki plac boju. Obaj magowie
bitewni stanęli naprzeciw siebie, dobywając broni. Razem przyjęli
też niemal identyczne postawy. Ostrze miecza, uniesione przy twarzy,
a lewa ręka wysunięta lekko w przód, zgięta w łokciu, gotowa
rzucić szybkie, mirmagiczne zaklęcie. Zastygli tak oboje, czekając.
Dreyk przełknął ślinę, patrząc na alara,
który lekko rozłożył skrzydła. Wyglądał teraz niczym drapieżny
jastrząb, zamierzający wzbić się w powietrze i spaść na ofiarę.
Dreyk domyślał się jednak, że to blef.
– Możecie zaczynać – stwierdziła
Amilazath.
Dreyk wstrzymał oddech, albowiem po sekundzie
stało się to, czego się spodziewał. Finsarin błyskawicznie
zaatakował zaklęciem. W jego kierunku pomknęła niewielka, ognista
kula. Dreyk rozproszył ją tuż przed sobą, wywołując niewielką
eksplozję.
Gdy ostrze miecza skrzydlatego pomknęło ku
jego twarzy, zrozumiał, że popełnił błąd. Ten słaby czar był
tylko dystrakcją dla wyprowadzenia właściwego ciosu. Jedynym co
ratowało Dreyka, był fakt, że alar na początku walki stanął w
zbyt dużej odległości od niego.
Miał więc czas, by się cofnąć i odparować
klingę Finsarina. W odpowiedzi, jeszcze podczas parowania ciosu,
rzucił lewą ręką zaklęcie telekinetycznego uderzenia, celując
prosto w brzuch alara.
Czar jednak nie był zbyt silny. Finsarin,
odepchnięty w tył, po prostu uderzył skrzydłami i wzbił się w
powietrze. Teraz zaczęła się prawdziwa gra. Alar walczący z
powietrza był siłą, z którą każdy en na ziemi musiał się
liczyć. Dreyk rozważnie szykował się więc na ofensywę z góry.
Skrzydlaty zapewne nie użyłby zaklęcia iso, było na to zbyt
ciepło. Igni byłoby bardziej logiczne, acz Finsarin powinien
wiedzieć o ognioodporności Dreyka. Zostało mu więc tylko ire.
Alar nie miotał jednak błyskawicami. Zamiast
tego przejechał dłonią po ostrzu, a te rozbłysło elektrycznymi
wyładowaniami. Gdy tylko Dreyk lekko ruszył lewą ręką,
zdradzając chęć rozproszenia czaru, Finsarin schował miecz za
swoją nogą.
– Szlag – chłopak mruknął pod nosem.
Finsarin, zamierzał ciąć go z góry,
pilnując przy tym miecza, aby Dreyk nie mógł rozproszyć zaklęcia.
Wystarczyło, że dotknie go choćby końcówką ostrza, a błyskawica
przeskoczy na Dreyka, rażąc go dotkliwie.
Alar natarł po raz pierwszy, a Dreyk uskoczył
w bok, unikając klingi. Nie mógł tego robić w nieskończoność,
musiał go ściągnąć w jakiś sposób na ziemię. Telekineza?
Możliwe, ale z poziomem mocy Dreyka, było to średnio
skuteczne rozwiązanie przy masie przeciwnika.
Finsarin znów natarł i tym razem Dreyk nie
zdołał odskoczyć. Skrzydlaty zszedł tak nisko, że z impetem
przyłożył mu mieczem prosto w plecy. Skórzana kurtka
zamortyzowała część uderzenia, ale nie zaklęcie na broni.
Dreykiem wstrząsnął silny szok, niemal zwalając go z nóg.
Zanim się otrząsnął, alar znów na niego
pikował. Tym razem Dreyk nie zastanawiał się, tylko szarpnął
go telekinezą w dół. Tak jak się spodziewał, ciało alara miało
zbyt dużą masę jak na dwa mirforemy, które mu pozostały.
Choć ściągnął go w dół, ten zamiast się rozbić, po prostu
wylądował. Telekineza miała zbyt małą siłę.
Wtem Finsarin wystrzelił błyskawicą prosto w
wyciągniętą dłoń Dreyka. Nie dał mu żadnych szans na
rozproszenie jej. Tak gwałtowna zmiana formy wykorzystywanej mocy
magicznej była niemożliwa nawet dla najsprawniejszego mirmaga.
Czar wręcz odrzucił Dreyka w tył, powalając
go na ziemię. Jego broń poleciała gdzieś w bok, a on sam
trzęsł się w spazmach. Zanim doszedł do siebie, skończył z
butem Finsarina na swojej piersi i elektryzującym ostrzem
niebezpiecznie blisko swojego gardła.
– Wystarczy, Finsarin wygrałeś –
stwierdziła Amilazath – pozbieraj go z ziemi i usuńcie się
z placu. Tylko nigdzie mi nie odchodzić.
Alar odsunął ostrze od krtani Dreyka i zdjął
but z jego piersi. Wykrzywił usta w pogardliwym grymasie, po czym
odwrócił się. Nie zamierzał mu nawet podać ręki. Dreyk nie był
specjalnie zaskoczony, wszyscy skrzydlaci mieli dupkowatość we
krwi.
Nie pozostało mu nic innego jak pozbierać się
samemu. Mięśnie bolały go od wstrząsów, ale udało mu się
wstać i przejść za sznur.
– Houn i Algerd, teraz wy – Amilazath od
razu wyznaczyła kolejną parę walczących.
Dreyk spojrzał na dziewczynę. Nie wydawała
się zaskoczona. Prawdopodobnie spodziewała się Algerda jako
swojego przeciwnika. Jeżeli przyjrzeć się jego wynikom w nauce,
był on w sumie jedynym magiem bitewnym, który stanowił dla niej
jakiekolwiek wyzwanie.
– Poskładaj się do kupy Dreyk. Zaraz wracam
– mijając go, łagodnie klepnęła go w ramię.
Cała Houn, pewność siebie wręcz graniczyła
u niej z zuchwałością.
Dreyk siadł na trawie i nie czekając na
zebranie większej ilości mocy, natychmiast przyłożył lewą dłoń
do piersi, po czym zaczął się leczyć. Wszystkie jego mięśnie
ogarnął ciepły ból regenerujących się tkanek. Największy czuł
w klatce piersiowej, w okolicy serca.
W czasie, gdy zmuszał organizm do regeneracji,
spojrzał na Houn i Algerda stojących już naprzeciw siebie.
Wiedział, że będzie co oglądać.
Lithijczyk wydawał się być zdeterminowany,
zgiął lekko nogi, obniżając środek ciężkości i wycelował
w Houn koniec okutego stalą, bojowego kija. Dziewczyna z kolei nie
przybrała żadnej pozycji bojowej, stała przed nim opuściwszy ręce
wzdłuż ciała. Jej spojrzenie było skupione na Algerdzie, a
twarz przestała zdradzać jakiekolwiek emocje.
– Moż... – zaczęła protektorka, ale
Lithijczyk zaatakował zanim jeszcze skończyła mówić.
Z rozbiegu zamachnął się kijem na bezbronną
dziewczynę. Houn wystarczyło jednak proste uniesienie dłoni.
Koniec kija uderzył w niewidoczną barierę, na której natychmiast
pojawiła się żółta pajęczynka, podobna do tych na rozbijanych
szybach. Magiczna tarcza działała, dopóki dziewczyna nie opuściła
dłoni. Wtedy to pole siłowe wokół niej pękło do końca, a jego
odłamki rozpłynęły się w powietrzu.
Algerd jednak zamiast napierać, odskoczył od
niej chwytając się za pierś. Dreyk natychmiast rozpoznał ten
ruch. Dla niewprawnego oka było to tylko zwykły gest, Lithijczyk
jednak rzucił w ten sposób na siebie jakieś zaklęcie z dziedziny
uzdrowienia. Prawdopodobnie wzmacniające.
Houn natomiast otworzyła przed sobą dłonie.
Zawirował na nich czarny pył błyskawicznie tworząc dwa krótkie
miecze. Każdy z nich był misternie zdobiony na jelcu oraz głowni.
Dziewczyna bezwzględnie popisywała się w tym momencie szybkością
i wprawą kreacji czarnej stali. Zapewne liczyła na dodatkowe punkty
u Amilazath, o ile protektorka jakieś podliczała.
Algerd tym razem nie atakował, trzymając
dystans do dziewczyny. Houn nie trzeba było zapraszać do potyczki.
Zawirowała z gracją tnąc na przemian obojgiem ostrzy. Lithijczyk
blokował je jednak z łatwością. Był szybki, o wiele szybszy niż
wcześniej. Gdy tylko miał okazję natychmiast wymierzył cios w
nogi dziewczyny.
Houn w porę podskoczyła. Musiała przewidzieć
ten atak. W odpowiedzi na ten cios natarła na Algerda tnąc z
góry. Mag bitewny zrobił jednak błyskawiczny krok w tył, unikając
ostrza.
Houn nie dokończyła cięcia, gdy miecz
znalazł się na jednej linii z głową Lithijczyka, czarna stal
wystrzeliła, wydłużając się gwałtownie. Algerd mocą oberwał w
środek czoła długim, kruczoczarnym prętem. Gdyby tylko był
zaostrzony prawdopodobnie już leżałby martwy, a tak skończył z
krwistym guzem.
Algerd cofnął się kilka kroków i przetarł
dłonią czoło. Obrzęk zniknął, zanim jeszcze zdążył się
uwidocznić, nie było po nim nawet zaczerwienienia.
Houn tymczasem stała spokojnie, czekając aż
pręt w jej dłoni powróci do poprzedniego kształtu. Nie spuszczała
przy tym z przeciwnika swojego chłodnego spojrzenia. Kontratak
Lithijczyka przyszedł szybko. Natarł on gwałtownie, wyprowadzając
wściekle cios za ciosem. Dziewczyna parowała zręcznie cofając się
krok za krokiem. Wtem, parując zrobiła krok w przód i kucnęła,
unikając ciosu w głowę.
W tym momencie Algerd przegrał. Houn uderzyła
obojgiem ostrzy w ziemię, a czarna stal zlała się w jedno,
gwałtownie wybuchając w górę. Czarny szpikulec przebił na wylot
ramię Lithijczyka, boleśnie unieruchamiając całą rękę. Kij
maga bitewnego opadł na trawę tuż obok Houn, a sam Algerd
wrzeszczał rozdzierająco, nie mogąc się uwolnić. Pręt był za
wysoki, by mógł wyciągnąć rękę górą i zbyt dobrze
unieruchomiony w ziemi, by mógł go z niej wyrwać. Nie mógł się
też uzdrowić, bo połączyłby swoje ciało ze słupem. Mógł
tylko wrzeszczeć.
Reszta pojedynku była już tylko formalnością.
Houn stopą odtrąciła w bok kij bojowy leżący na ziemi, po
czym stworzyła w dłoni czarny nóż. Przyłożyła go do gardła
Algerda, który stłumił wrzask, dysząc ciężko.
– Houn, zwycięstwo należy do ciebie –
rozległ się głos protektorki.
Zwyciężczyni przyłożyła dłoń do pręta,
a ten rozsypał się w czarny pył, który zaraz zniknął
na wietrze. Algerd padł na kolana. Dało się słyszeć obolały
syk z jego ust, po czym westchnienie ulgi, gdy zaczął leczyć swe
ramię. Houn tymczasem opuściła plac boju siadając obok Dreyka.
Z jakiegoś powodu nadal jednak miała w dłoni czarny nóż,
który wykreowała wcześniej.
– Widzisz? Jestem z powrotem – oświadczyła
z lekkim uśmiechem satysfakcji.
– Nawet cię nie drasnął, jesteś
genialna...
– Ostatnia para! Livmir
i Iris na plac – krzyknęła Amilazath, gdy tylko Algerd opuścił
pole walki.
– Nie przesadzaj – Houn zaczęła bawić
się nożem – po prostu ćwiczę, tak jak ty.
– Nie jak ja. Ja przegrałem... – Dreyk
westchnął ciężko. – Protektorka mnie teraz obleje. Wyrzucą
mnie z akademii...
– Przestań! – żachnęła się dziewczyna,
celując w niego ostrzem – Nie wyrzucą cię z akademii za jeden
zawalony przedmiot! Po prostu powtórzysz rok i tyle.
Z wyznaczonego pola słychać było odgłosy
kolejnego pojedynku. Dreyk zerknął tam na chwilę. Iris w praktyce
bawił się z Livmirem, raz po raz rażąc
go prądem. To nie dragonita powinien mierzyć się z tym leszczem,
tylko właśnie Dreyk, w końcu był mniej więcej na jego poziomie.
– Eh... Nie – powiedział w końcu do Houn
– zapewne dostanę przeniesienie na magię stosowaną, razem z
Livmirem i Algerdem. Ten egzamin jest
ustawiony tak, żeby dalej przeszła sama śmietanka magów
bitewnych.
– Nie powiedziałabym, że Finsarin należy
do śmietanki – odparła Houn w końcu pozbywając
się czarnostalowego noża
– Ale jest alarem. Skrzydlatym z tytułem
szlacheckim.
– Phi – prychnęła Houn – jakby jeszcze
tytuły szlacheckie miały znaczenie w ustroju magokratycznym. Ale
wiem co masz na myśli. Głaskanie alara z rodu Raenill wszystkim się
opłaca.
– Tia – odburknął Dreyk.
– Iris, wygrałeś! – nagle krzyknęła ich
Protektorka. – Z pola i do szeregu! Wszyscy baczność!
Dreyk natychmiast poderwał się na równe
nogi. Zaraz obok niego stanęła Houn i Finsarin. Na Irisa
musieli jednak kilka sekund poczekać, albowiem jak dobry kolega,
pomógł Livmirowi podnieść się z ziemi i stanąć w szeregu obok
Algerda.
Amilazath nie skarciła go za to zachowanie.
Spokojnie poczekała aż wszyscy magowie bitewni staną przed nią w
szeregu. Nawet, gdy Livmir się już
wyprostował, patrzyła na nich przez dłuższą chwilę,
przyglądając się każdemu z osobna.
– Wszyscy zdali – oświadczyła
niespodziewanie.
– Co?! – odezwał się Algerd. – Przecież
mówiła pani...
– Kłamałam – chłodnym tonem przerwała
mu protektorka. – Mieliście dzięki temu większą motywację do
walki. Jednak! Nie oznacza to, że walczyliście dobrze. Każdy z was
musi nadal trenować, jeżeli chce pozostać w tej akademii! U
każdego widziałam błędy. Mniejsze lub większe, ale na polu bitwy
każdy z nich zadecydowałby o waszym życiu i śmierci! Za dwa lata
kończycie akademię i musicie być gotowi na nazywanie siebie
samych magami bitewnymi! Zapowiadam więc, że za ten czas, znów
zbierzemy się tutaj i przed całą akademią pokażecie na co was
stać! To będzie wasz ostatni test i od niego będzie zależeć
wasza przyszłość. Tyle. Rozejść się!
Dreyk już odwracał się do Houn, by wraz z
nią się oddalić. Głos Amilazath sprawił jednak, że zatrzymał
się w pół ruchu.
– Dreyk, ty zostań. Musimy porozmawiać –
powiedziała, po czym spojrzała na Houn – w cztery oczy.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Machnęła
tylko Dreykowi dłonią, po czym podążyła szybkim krokiem wraz z
resztą żaków przez ogrody do domu akademickiego. Chłopak odwrócił
się do protektorki, ale ta obserwowała jeszcze odchodzących
studentów, do momentu, w którym zniknęli jej z oczu.
– Dreyk, wiesz dlaczego przegrałeś? –
zapytała w końcu.
– Finsarin był lepszy.
– Błąd – stwierdziła Amilazath – nie
był. Jesteście na tym samym poziomie. Przegrałeś, bo myślałeś,
że jest lepszy. Nieświadomie pozwoliłeś mu zdobyć nas sobą
przewagę i wygrać. Ty się boisz, Dreyk.
– Przepraszam... – stwierdził, nie wiedząc
co ma odpowiedzieć protektorce.
– Za co? – prychnęła. – Nie przepraszaj
jak ostatnia ofiara, tylko weź się w garść! Dreyk, wiem, że gdy
przybyłeś do tej akademii bałeś się prawie wszystkiego. Wtedy
miało to sens, wszystko było to dla ciebie czymś nowym. A teraz?
Czemu się ograniczyłeś tylko do szkoły Tajemnic? Dlaczego oddałeś
mu pola? Mów!
– No, bałem się...
– Czego? Finsarina? Szczerze wątpię.
Dreyk nie odpowiedział. Zamiast tego podrapał
się w tył głowy i jeździł wzrokiem po trawie, jakby liczył, że
odpowiedź po prostu po prostu się na niej pojawi.
– Ty się boisz samego siebie – westchnęła
Amilazath. – Bałeś się, że zrobisz mu krzywdę.
– Pani profesor, ale ja...
– Dreyk – przerwała mu, kładąc dłoń na
ramieniu. – Wiem o twojej manifestacji szału. Skutecznie ją w
sobie tłumisz, ale w niewłaściwy sposób.
– Przecież mam nikogo nie zabić, prawda?
– Ale kiedyś będziesz musiał to zrobić
Dreyk – stwierdziła Amilazath. – Pal sześć, że jesteś magiem
bitewnym. Jesteś diablokrwistym i kiedyś przyjdzie dzień, w którym
będziesz musiał zabić albo sam zostaniesz zabity. Nie będzie
żadnej poprawki, czy innego wyjścia z sytuacji.
– Skąd pani może to wiedzieć?
– Bo wiem jakie jest życie Dreyk –
odparła. – Okrutne i niesprawiedliwe. Będzie wojna, może
będziesz pracował w Gwardii. Będziesz potrzebował tej
manifestacji, bo to nie tylko przekleństwo, ale i dar. Jeżeli
będziesz wiedział jak wykorzystać instynktowne zachowania, które
się w tobie budzą, będziesz w stanie ją nie tylko kontrolować,
ale też skutecznie walczyć. Masz potencjał, wykorzystaj go.
– Wykorzystać... – mruknął. – Dziękuję
za radę.
– Mam jeszcze jedną Dreyk – odparła
Amilazath – uważaj na Houn.
– Co proszę?
– To co słyszałeś. Houn jest
niebezpieczna, zwłaszcza dla ciebie. Gdyby tylko dowiedziała
się kim jesteś, zabiłaby cię z zimną krwią.
– Houn? – zapytał Dreyk z niedowierzaniem.
– Skąd pani może to wiedzieć?
– Zaintrygowała mnie – odparła Amilazath
– więc jakiś czas temu napisałam do jej mistrza, Kourna
Drakmira. Otrzymałam wylewną odpowiedź, w którym opisał mi całą
historię tej dziewczyny. Ma dobry powód, żeby nienawidzić
wszystkich diablokrwistych. Z tego też co napisał Kourn,
wynika, że ma wręcz obsesję na punkcie sprawdzania wszystkich
wokoło, czy nie mają manifestacji. Podobno stąd wziął się jej
zuchwały i wścibski charakterek.
– Ale... Nie, to nie prawda – pokręcił
głową Dreyk.
– Prawda – zapewniła go protektorka – i
mym zdaniem masz cholerne szczęście, że cię nie odkryła.
Bogowie jedni wiedzą, co zrobiłaby z tym faktem... Hej, trzymasz
się? Zbladłeś nieco.
– Wszystko w porządku – odparł Dreyk,
choć dłonie wyraźnie mu drżały.
– Rozumiem, że mógł to być dla ciebie
szok, ale musiałam cię uświadomić.
– Mogę wiedzieć, co się stało z Houn w
przeszłości?
– Nie – odpowiedziała mu Amilazath. –
Bądź co bądź to jej prywatna sprawa, o której nie powinno
się rozpowiadać. Tobie uchyliłam jej nieco, ale tylko z uwagi na
ostrzeżenie.
– Rozumiem – stwierdził, wbijając wzrok w
ziemię.
– To wszystko z mojej strony Dreyk –
podsumowała Amilazath. – Możesz odejść. Przyjemnych wakacji.
– I nawzajem – odpowiedział jej
machinalnie chłopak. – jeszcze raz dziękuję za rady!
Dreyk ruszył ku ogrodom, nie podnosząc wzroku
z ziemi. Ta rozmowa przyprawiła go o niezły mętlik w głowie. Houn
była dla niego niebezpieczna? Mogłaby go nawet zabić? Nie potrafił
tego zrozumieć. Znał ją już w sumie niemal trzy lata i nie
wyobrażał sobie, żeby mogłaby go zaatakować. Na pierwszym
roku oświadczyła nawet, że będzie go bronić przed Algerdem.
Taka nagła zmiana zachowania byłaby wręcz nielogiczna. Houn
musiałaby być chora psychicznie, aby zachować się w taki sposób.
A może właśnie to było przyczyną?
Amilazath wspomniała o tym, że miała jakiś duży powód, by
nienawidzić diablokrwistych. Podobno wpłynął on na jej osobowość.
Więc może ona jednak jest...
– Dreyk?
Mag bitewny aż podskoczył. Houn siedziała na
jednej z ogrodowych ławeczek, z jego kapeluszem na podołku.
Patrzyła na niego też dość zaniepokojonym wzrokiem.
– Wszystko w porządku? – zapytała,
marszcząc brwi. – wyglądasz na roztrzęsionego.
– Naprawdę? – diablokrwisty wziął
głęboki wdech. – Zamyśliłem się nieco i zaskoczyłaś mnie
po prostu...
– Nieco? – zapytała z wyraźnym
powątpiewaniem. – Raczej zupełnie odpłynąłeś. Nie zauważyłeś
mnie nawet. O czym rozmawiałeś z Amilazath?
Podobno stąd wziął się jej zuchwały i
wścibski charakterek – słowa Amilazath znów
rozbrzmiały w głowie Dreyka.
– O... niczym istotnym.
– Dreyk, odpowiadając w ten sposób,
podsycasz tylko ciekawość rozmówcy – stwierdziła, wstając z
ławki. – Mów.
– No dobra – westchnął Dreyk – wytknęła
mi kilka błędów w walce, jak brak pewności siebie, oddawanie
inicjatywy i inne.
– Jakie? – zapytała, podając mu jego
kapelusz.
– Ograniczanie się tylko do szkoły tajemnic
i brak chęci mordu – odparł, zakładając czapkę.
– Raczej celu, jakim jest zabicie wroga.
– Na jedno wychodzi – niedbale machnął
ręką Dreyk. – W każdym razie dostałem kilka rad. Poza tym
stwierdziła też, że mam potencjał.
– Zaraz... – Houn byłą wyraźnie
zaskoczona. – NASZA protektorka tak stwierdziła? – zapytała,
niezwykle mocno akcentując pierwsze słowo.
– No tak.
– Niebywałe. Zawsze myślałam, że cię nie
znosi.
– W sumie ja też. Do dzisiaj... – odparł
Dreyk, zamykając wątek. – Idziemy do akademickiego? – dodał po
chwili.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała Houn –
muszę zrzucić z siebie tę zbroję i ubrać się w coś lżejszego,
bo się ugotuję! Idziemy do mnie – stwierdziła, ruszając ścieżką
w kierunku domu akademickiego.
– A ja to nie potrzebuję się pozbyć tej
kurtki?
– Tobie nie przeszkadza temperatura –
burknęła na niego. – Mnie tak. Choć, pomożesz mi to ściągnąć.
– Jasne, jasne... – westchnął idąc za
dziewczyną.
Do domu akademickiego mieli dosłownie rzut
kamieniem. Wystarczyła krótka chwila, by znaleźli się na
drugim piętrze, w kwaterze Houn. Nie różniła się ona zbytnio od
kwater innych studentów. Ot łóżko, szafa, biurko, krzesło,
kufer, a wszystko upakowane na najmniejszej przestrzeni jak tylko
było to możliwe. Jedynym szczegółem, wyróżniającym całe
pomieszczenie była mapa Filiclarii zawieszona nad biurkiem.
– Pomóż mi z tym... – stwierdziła,
pokazując mu sznurowanie na boku skórzanej kamizelki.
– Już... – odparł, i zaczął mocować
się z supłem. – Tak na marginesie, jakie masz plany na przerwę
międzysemestralną? – zagadnął.
– To co zwykle – odparła, zajmując się
wiązaniem na drugim boku – spróbuję dotrzeć do Kourna. Może w
końcu go złapię i uda mi się zaciągnąć go do łóżka.
– Eh... Chciałbym być na jego miejscu...
– Dreyk, mów...
– Tak! Wiem – stwierdził, rozwiązując w
końcu supeł. – Nie musisz mi przypominać, gdzie moje miejsce...
W każdym razie, ja wracam do rodziny... – w tym momencie Dreyka
tknęła pewna intrygująca myśl. – W sumie, nigdy nie pytałem,
ale czemu wracasz do Kourna, a nie swoich bliskich?
Houn zastygła na chwilę.
– Dzięki za pomoc – powiedziała nagle –
dalej sobie poradzę – stwierdziła, ściągając z siebie skórzaną
kamizelkę. – Odwróć się proszę, muszę zmienić koszulę.
– W porządku – odparł i podszedł do
okna.
Dopiero teraz zaczął sobie uświadamiać, że
otwarta i bezpośrednia Houn, nie mówiła nigdy o swojej
rodzinie. Zawsze zmieniała temat. Dreykowi nigdy nie wydawało się
to podejrzane, ale z nowymi informacjami wiedział, że coś
jest na rzeczy.
– Houn, dlaczego nigdy nie mówisz o swojej
rodzinie? – zapytał, wbijając wzrok w akademickie ogrody za
oknem.
– Bo nie żyją – padła odpowiedź za jego
plecami. Ton dziewczyny pozostawał jednak bez emocji.
– Przykro mi – powiedział Dreyk,
obserwując trzmiele latające nad klombem ognistych krwawców –
jak umarli? – to pytanie zbyt gładko zsunęło się z jego języka.
– Miałam dziewięć lat – dziewczyna
westchnęła, nadal mówiąc sucho i bezbarwnie – to było późno
w nocy. Spałam w małej izbie, nieopodal mój młodszy brat leżał
w kołysce. Obudziły mnie krzyki i odgłosy szamotaniny w
pomieszczeniu obok. Wystraszona schowałam się pod łóżkiem, ale
mały Okar był tylko niemowlakiem. Jedyne co mógł zrobić to
płakać. Wtedy ten diablokrwisty wpadł do izby i po prostu porąbał
go siekierą razem z kołyską...
– Houn... – zaczął Dreyk.
– Nie odwracaj się, jeszcze nie skończyłam
– przerwała mu. – Morderca nie uciekł po skończeniu dzieła. Z
początku, dławiąc się własnym oddechem ze strachu pod łóżkiem,
nie wiedziałam co tam robi. Słyszałam, że coś robi, ale nie
wiedziałam co. Dopiero, gdy na ziemię spadła ogryziona rączka
Okara, uświadomiłam sobie, że to było mlaskanie. Kourn wyjaśnił
mi potem, że diablokrwiści z manifestacją szału bywają
czasem na tyle zezwierzęceni, że zjadają swoje ofiary.
Dreyk drżał na całym ciele. Wziął głęboki
oddech walcząc z odruchem wymiotnym. Żałował, że poruszył
ten temat. Bardzo tego żałował.
– Możesz się już odwrócić.
Pancerz leżał bezładnie rzucony na jedyne
krzesło w pokoju, a ona stała tam już przebrana, w świeżej
koszuli i prostej, przewiewnej spódnicy. Twarz miała zimną, a
spojrzenie puste, bez żadnego wyrazu.
Dreyk nie namyślając się wiele, podszedł do
Houn i objął ją.
– Przepraszam, że pytałem – powiedział
drżącym głosem.
– Spokojnie – stwierdziła, odwzajemniając
uścisk – i tak musiałam ci kiedyś o tym powiedzieć. Poza tym
zniosłeś to gorzej niż ja...
Łgała. Faktycznie, ta historia naprawdę nim
wstrząsnęła, widać to było po nim na pierwszy rzut oka. Dreyk
jednak wiedział, że Houn przeżyła tę noc jeszcze raz,
wypowiadając każde słowo. Dorastał ze Svalae, dokładnie wiedział
jak odczytywać emocje osób, które ich nie okazują.
Manifestacja szału. Miał gdzieś, co mu
powiedziała Amilazath. Nie będzie wykorzystywał tej manifestacji.
Będzie ją tłumił i zamykał w sobie, dokładnie tak jak robił do
tej pory. Choćby mu koronę ofiarowali, nie dopuści, aby żądza
krwi przejęła nad nim kontrolę.
– Dreyk... – odezwała się Houn.
– Tak?
– Czuję twój oddech.
– O choroba – puścił ją natychmiast i
przyłożył dłoń do ust. – Wybacz, nic dziś jeszcze nie żułem.
Zapomniałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz