Smoczy Demon, część I

 
Okładkę narysowała MadBlackie [link]
część I



Rzecz o Smoczym Demonie
opracował Arde Roinamar

Dreyka, zwanego też Smoczym Demonem, zwykło uważać się za postać legendarną i nierzeczywistą. Prawda historyczna jest jednak inna. Ta praca ma na celu odkrycie wszystkich faktów na temat tej persony i oddzielenie ich od mitów dopowiedzianych przez lud prosty oraz literaturę popularną.

Sława Dreyka opiera się głównie na jego manifestacji pół-demona. Choć wielu diablokrwistych przed nim i po nim również ją objawiło, to w przypadku Smoczego Demona doszło w niej do niezwykle rzadkiej anomalii – jego pół-demoniczna forma wykształciła smocze cechy oraz związaną z nimi niewrażliwość na obrażenia cięte i kute.
W całej historii Askanoru, poza omawianym Smoczym Demonem, była tylko jeszcze jedna osoba posiadająca podobne cechy manifestacji pół-demona, Waron zwany Czarnym Jaszczurem. Żył on jednak ponad tysiąc lat temu, w czasach Wojny Wyzwoleńczej.
Dreyk natomiast jest postacią stosunkowo młodą. Narodził się on na początku X wieku naszej ery w Filiclarii nieopodal Kaudna. Ówcześnie było to jeszcze młode państwo, z magokratycznym rządem wprowadzonym przez Gildię Magów. Było to bardzo szczęśliwe miejsce i czas na narodziny takiej persony, gdyż panował tam Traktat o Tolerancji Diablokrwistych z 883 roku. Poza tym, kilkanaście lat wcześniej zakończył się też konflikt Gildii z Zakonem Oczyszczenia, który przez wiele lat polował na tych terenach właśnie na demoniczne dzieci.
Jeżeli chodzi o rodzinę, to ojciec Dreyka nie był niestety znany ani z imienia, ani z rasy. Podejrzewa się jedynie, iż był on bardzo potężnym diablokrwistym. Natomiast matką była mało znana, dragonicka czarodziejka, Ellae.
To jednak wszystko co można ustalić na temat młodości Dreyka. Choć niektóre legendy twierdzą, że zamordował on w wieku kilku lat własną matkę oraz siał terror we wsiach w okolicach Kaudna, to jednak żadne źródła historyczne nie potwierdzają tych teorii. Możemy więc zapewne je odrzucić jako wymysł i założyć, że dzieciństwo Dreyk spędził spokojnie, bez żadnych makabrycznych ekscesów...

***

Słońce powoli zachodziła nad Puszczą Hratovską, a karmazynowy księżyc już wychylał się zza horyzontu, aby zająć jego miejsce. Ellae lubiła ten las. Szum drzew wpływał kojąco na jej nerwy, łagodząc szargane przeczuciami myśli. Było to też doskonałe miejsce na wychowanie jej dwóch pociech. Dzieci mogły się bawić bez strachu o zdradzenie swoich zdolności.
Tego wieczoru akurat były w leśnej chacie, podczas gdy ona wieszała pranie na podwórzu. Wyszła tylko na chwilę. Zanim jednak zdążyła rozwiesić choć połowę kosza, rozległ się krzyk i płacz. Ellae zaniepokojona rzuciła pranie, ruszając w kierunku domu.
Nie zdążyła przejść nawet kilku kroków, gdy zobaczyła, że maluchy wybiegły w jej stronę przez otwarte drzwi. Chłopiec i dziewczynka, oboje mieli po trzy lata.
Dreyk, wyglądał jak siedem nieszczęść. Zapłakany i zasmarkany trzymał się za prawą rączkę. Rozczochrane włosy, jasne jak słońce, wpadały mu do zielonych oczu, które po niej odziedziczył. Gdy się urodził, Ellae myślała, że jest vangiem jak jego siostra, bo nie miał jej pazurów, ani łuskowatej skóry gdziekolwiek na ciele. Z czasem okazało się jednak, że był mieszańcem, pół-dragonitą, pół-vangiem, ledwo odróżnialnym od zwykłego człowieka.
Jego siostra, Svalae, była natomiast prawdziwą córką swojego ojca - vang w każdym calu, choć kolor oczu miała błękitny. W przeciwieństwie do swojego brata bliźniaka nie płakała. Vangini okazywała emocje w inny sposób niż wylewny Dreyk. Ellae potrafiła je odczytać. Małej nie było ani trochę lżej niż bratu.
– Mamo! Mamo! – krzyczał Dreyk, dobiegając do niej i pokazując zakrwawioną rączkę – Svalae mnie ugryzła!
Dragonitka rzeczywiście zobaczyła na przedramieniu chłopca dwa ślady po długich kłach Svalae. Ellae natychmiast odwróciła się do córki.
– Svalae!
– A Dreyk mnie bije – odpowiedziała dziewczynka, spuszczając głowę i chowając oczy za przydługą grzywką.
– Dreyk! – dragonitka zwróciła się do syna, podnosząc karzącą, rodzicielską dłoń.
– Bo ona mnie zaczepia! – chłopiec szybko pokazał palcem na siostrę, wyraźnie przerażony wyposażoną w pazury ręką matki.
– Bo chce się z nim bawić – stwierdziła Svalae.
– Spokój! Już! – huknęła na dzieci.
Niesforne latorośle natychmiast zamilkły, tylko Dreyk pochlipywał lekko. Ellae wzięła głęboki oddech chcąc uspokoić siebie samą.
– Svalae, nie wolno gryźć ci brata – stwierdziła dragonitka, grożąc córce palcem – a tobie Dreyk nie wolno bić siostry! Dziewczynek się nie bije! Jeżeli jeszcze raz się pogryziecie, albo pobijecie, to tak wam przetrzepię skórę, że przez tydzień nie będziecie mogli usiąść! Teraz przeproście się nawzajem!
Dreyk wytarł rękawem zasmarkany nos i popatrzył na siostrę.
– Przepraszam – bąknął, spuszczając głowę.
Svalae nic nie powiedziała, tylko przytuliła brata. Ellae westchnęła patrząc na obejmujące się pociechy. Przydałoby się mieć ich ojca przy boku, ale romanse z wagabundami zazwyczaj kończyły się równie szybko, jak się zaczynały. Nie było więc rady, dragonitka musiała wychowywać dzieci samotnie.
– Żebym tylko naprawdę wiedziała co z was wyrośnie – mruknęła do siebie, po czym machnęła dłonią na dzieci. – Idziemy do domu. Dreyk, musimy ci opatrzyć tę rączkę, bo zrobisz się tak blady, jak twoja siostra.
Po tych słowach wróciła z dziećmi do chaty, a pranie rzucone na ziemię dalej leżało na leśnej ściółce.

***

Dreyk wraz ze Svalae rośli jak na drożdżach. Żadne jednak jeszcze nie sięgnęło wzrostem do wysokości ich dragonickiej matki. Nawet po przekroczeniu szesnastego roku życia i wejściu w dorosłość.
Ellae nie mogła ich trzymać przez resztę życia przy sobie, w ich domu na skraju puszczy. Przeczuwała, że pewnego dnia wyruszą w świat. Nieprzygotowani na to, co czeka na nich poza lasem. Miała na to pewne rozwiązanie. Jednak, gdy je zaproponowała, zdecydowało się na nie tylko jedno z jej dzieci.
– Dreyk, na pewno wziąłeś wszystko? – Zapytała wychodząc za synem.
Była ciemna noc, ale Ellae dobrze widziała w ciemnościach. Jej syn zmienił się w ciągu tych trzynastu lat. Włosy ściemniały mu bardzo, przechodząc w jasny brąz, zaczął też je zaczesywać do tyłu, odsłaniając wysokie czoło. Choć jego rysy twarzy wydłużyły się, nadal zachował coś ze swego chłopięcego oblicza. Nadawało mu to całkiem łagodnego wyglądu. W połączeniu z pełnymi ustami, jakie niefortunnie po niej odziedziczył, można by nawet rzec, że zniewieściałego.
– Tak mamo – odparł chłopak, uśmiechając się półgębkiem – sprawdzałem dwa razy... Nie, Pięć!
– To dobrze – stwierdziła Ellae – uważaj na siebie i jedz więcej, bo jesteś przerażająco chudy! Zupełnie jakbym cię nie karmiła...
– Bo ona mnie podgryza – Dreyk wskazał palcem za jej plecy, na siostrę, która również przyszła pożegnać brata.
Ona z kolei wyrosła na piękną kobietę. Dorobiła się z czasem zgrabnej talii, a długie włosy zaczęła zaplatać w warkocz. Pełne, czerwone usta kontrastowały z jej bladą cerą i niebieskimi oczyma. W rysach było widać sporo podobieństw pomiędzy nią, a bratem. Wystarczył jeden rzut okiem, by stwierdzić, że są blisko spokrewnieni, choć różnili się nawet rasą.
– Nieprawda – stwierdziła Svalae – ostatni raz ugryzłam cię jakieś pięć lat temu.
– Liczy się! – odrzekł Dreyk. – W każdym razie, w końcu się od ciebie uwolnię, przestawię na dzienny tryb i będę jadł coś więcej niż tylko mięcho.
– Dreyk – podjęła Ellae, chwytając syna za ramię – teraz posłuchaj mnie uważnie. Jesteś diablokrwistym. I tak. Wiem. Mamy w kraju Traktat o Tolerancji, Zakon Oczyszczenia został wypędzony z Filiclarii, a ty masz tylko jedną manifestację. Tylko, na Śpiące Boginie, trzymaj język za zębami! Nikomu, poza Namvalem ani słowa o tym kim jesteś!
– Wiem, nie jestem głupi – burknął Dreyk, marszcząc lekko brwi. – Nie pisnę słówka.
– No to trzymaj się i odwiedzaj nas kiedy tylko możesz – dragonitka uścisnęła syna.
– Jasne.
– Powodzenia braciszku – Svalae również uściskała brata. – Trzymaj się tam w wielkim mieście i nie daj się okraść.
– Dzięki... Svalae... nie tak mocno z tym uściskiem – chłopak wyrwał się z objęć siostry. Zawsze była najsilniejsza w całej rodzinie, w końcu była vangiem.
Dreyk zarzucił pękatą sakwę na ramię i sięgnął do kieszeni wyciągając kryształ górski, który rozświetlił się po chwili bladym, magicznym światłem.
– To idę! – Stwierdził wzruszając ramionami, po czym ruszył ścieżką w kierunku leśnego gąszczu. Odwrócił się tylko raz, by pomachać jeszcze matce i siostrze.
W Puszczy Hratovskiej panoszył się nieprzenikniony mrok. Dreyk wiedział, że nie miał się czego bać. Już dawno temu, z lasu wytrzebiono wszystkie wilki, niedźwiedzie, szczurce i wszystko inne, co mogłoby mu zagrozić. Wokoło puszczy było po prostu zbyt wiele wiosek, by jakiś drapieżnik się jeszcze w niej uchował.
Mimo to, aż podskoczył, gdy usłyszał nieopodal trzaskającą gałązkę. W bladym świetle kryształu złapał okiem zajęcze ucho. Nadal był jednak roztrzęsiony. Bardzo nie lubił takich sytuacji, zwłaszcza, gdy wokoło panowała ciemność.
– Kuźwa! – mruknął pod nosem. – Wiedziałem, że miałem iść dopiero z rana! Jak ja nie znoszę ciemności. Niech to Maena trzaśnie!
Przyśpieszył kroku, a ściółka zaczęła głośniej mu dźwięczeć pod butami. Świt miał nadejść dopiero za dwie godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz