Smoczy Demon, część XVI


Okładkę narysowała MadBlackie [link]
część XVI



Windre Amilazath nie śledziła już przebiegu pojedynku. Patrzyła po trybunach obserwując reakcję tłumu. Jeszcze przed chwilą skandowali oni imię Dreyka, a teraz zaczęli wołać, by obaj diablokrwiści pozabijali się nawzajem. Obecni na trybunach gwardziści czekali w pełnej gotowości, z różdżkami i kosturami w dłoniach. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.
Traktat o Tolerancji Diablokrwistych właśnie przestał obowiązywać Dreyka. Zdradził się właśnie z manifestacją szału i objawił kolejną. W świetle prawa był więc diablokrwistym do schwytania lub likwidacji. Wystarczył tylko rozkaz, żeby na arenę wkroczyli gwardziści.
Z systemem prawnym można było się jednak dogadać. Wystarczyło tylko, żeby Dreyk nie stawiał oporów przy zatrzymaniu. Degord zawsze mógł wykorzystać swoje kontakty w radzie, wynająć dobrego prawnika, przekupić sędziego, ale...
W tym momencie Amilazath przeniosła wzrok na swych podopiecznych. Na ich twarzach malował się szok wymieszany z pogardą. Przez pięć lat ucząc się obok Dreyka nie zdawali sobie sprawy kim tak naprawdę jest i co w nim siedzi. Tak naprawdę, to nawet sama Amilazath aż do tej pory nie miała o tym pojęcia. Nigdy nie przypuszczała, że Dreyk objawi aż trzy manifestacje.
Najgorzej wyglądała Houn. Pobladła siedziała spokojnie na swym miejscu, wpatrując się w bestię na dole. Wzrok miała pusty, bezbarwny. Wydawało się jakby nie było jej tu z nimi. Nagle jednak, jej źrenice zmalały, a ona sama odchyliła się z obrzydzeniem w tył, zamykając oczy.
Dopiero wtedy Amilazath znów zwróciła uwagę na Dreyka. Diablokrwisty zupełnie stracił nad sobą panowanie. Zawzięcie szarpał zwłoki Jarda, wyrywając kawałki mięsa i pożerając je łapczywie. Usłyszała też, jak ktoś na widowni zaczął soczyście wymiotować na ten widok.
– Windre – poczuła jak Degord szturcha ją w ramię – zmiana planów. Cokolwiek się dzieje zejdź tam natychmiast.
– Teraz się przejmujesz jego życiem? – wycedziła do ślepca.
– Nie tylko jego, ale również twoim i moim. Złaź tam. Już! – syknął.
Nie trzeba było jej tego powtarzać. Natychmiast wstała i ruszyła w dół trybun. Nie miała pewności jaki był plan Degorda, albo czy w ogóle istniał jakiś plan.
Gdy była już przy szczycie murowanej bandy areny, zastąpiła jej miejsce czarnowłosa lanai w mundurze Gwardii, celując w nią kosturem. Windre zatrzymała się natychmiast.
– Proszę wrócić na swoje miejsce, sytuacja znajduje się pod kontrolą – poinformowała ją gwardzistka. – To co pani widzi jest częścią widow...
– Nie jest – przerwała jej. – Nazywam się Windre Amilazath, jestem akademicką protektorką Dreyka. Z rozkazu Filiclaryjskiej Gildii Magów mam zapanować nad swym adeptem i doprowadzić go do porządku. To sytuacja wyjątkowa gwardzisto, odsuńcie się!
Lanai nie odpowiedziała, zawahała się widocznie, ale nadal trzymała podniesiony kostur.
– Lilia, przepuść ją – odezwał się kolejny gwardzista, stojący dwa kroki dalej. – Mówi prawdę.
Windre widziała tego mężczyznę wcześniej tylko raz. Cztery lata temu, podczas akcji ujęcia Jarda. Był jednym z gwardzistów, z którymi współpracowała. Zapamiętała go tylko dlatego, gdyż był jedynym członkiem grupy uderzeniowej, poza nią samą, który oberwał demonicznym ramieniem zbrodniarza i zachował trzeźwość umysłu.
Lanai odsunęła się, a bezimienny gwardzista krótko kiwnął głową do Windre. Magini odpowiedziała mu tym samym, po czym podeszła do murowanej barierki i przeskoczyła przez nią. Aby nie uderzyć w plac areny trzy metry niżej, wyhamowała rzucając na siebie mirmagicznie zaklęcie telekinezy.
Gdy tylko wylądowała, ruszyła pewnie w stronę Dreyka. Chłopak siedział okrakiem na zwłokach diablokrwistego i mocował się z żebrami, najwyraźniej zamierzając mu je powyrywać z klatki piersiowej. Dookoła niego leżały wnętrzności wyszarpane z brzucha Jarda. Świerze i parujące jelita wiły się jeszcze, próbując podtrzymywać proces trawienia, nieświadome faktu, że zostały wydarte z wnętrza swojego właściciela.
Amilazath podeszła bliżej. Jej podopieczny był cały umorusany we krwi, trochę jak dziecko, które nie nauczyło się jeszcze jeść przy stole.
– Dreyk! Powstań! – rozkazała. Liczył się prosty i wyraźny przekaz. Tylko tak mogła do niego dotrzeć w tej chwili.
Diablokrwisty drgnął i zastygł na moment w bezruchu. Ta chwila była kluczowa. Nadal mógł zdecydować się na kolejny atak. Jego umysł ogarnięty furią mógł potraktować Amilazath jako kolejny cel. Kolejną ofiarę.
Dreyk jednak posłusznie wstał, opierając dłoń na kolanie, po czym odwrócił się do protektorki. Nie zaatakował, wbił w nią jedynie swoje demoniczne ślepia i dyszał ciężko. Na jego łuskowatym czole perliły się krople potu.
– Jesszcze... – jego głos drżał.
– Kim jesteś? – zapytała.
– Dreyk... Jestem Dreykiem. – odpowiedział.
– Doskonale – Windre odetchnęła. Najtrudniejsza część za nią. – Rozejrzyj się dookoła. Gdzie jesteś?
Dreyk rozejrzał się wokoło błędnym wzrokiem. Łuski powoli zaczęły znikać z jego oblicza, rogi cofały się w głąb ciała, a pazury stawały się zwykłymi paznokciami. Wrócił do siebie. Gdy zobaczył rozszarpane truchło pod sobą, odsunął się od niego przerażony.
Zobaczył krew na swych rękach, na całym swym ciele. Pobladł, błagalnie patrząc na swoją protektorkę. Na jego twarzy malowało się pytanie, na które znał już odpowiedź.
– Tak, zabiłeś go i rozszarpałeś – potwierdziła Amilazath. – Teraz chodź.
– Ja... – zaczął roztrzęsiony. Jednak zamiast dokończyć zwymiotował pod siebie.
– Dreyk. – Windre podeszła do niego i chwyciła maga bitewnego za ramiona. – Dreyk! Wyprostuj się i nie myśl o tym! Po prostu rusz się i choć za mną.
Był w szoku, to pewne. Pierwsza walka na śmierć i życie zawsze wywierała olbrzymi wpływ na psychice wojownika. On jednak po prostu nie zabił Jarda, tylko ocknął się nad jego rozszarpanymi zwłokami.
– T-tak jest – kiwnął głową.
Poprowadziła go do wrót, trzymając za ramię. Dopiero wtedy dotarło do niej, że już jakiś czas, po koloseum rozchodzi się wzmocniony głos samego arcymaga – Viviela Corusa.
– ...TO BYŁA WALKA DWÓCH DIABLOKRWISTYCH – mówił. – JEDNEGO, ZBRODNIARZA I GWAŁCICIELA. DRUGIEGO, NASZEGO RODAKA, KTÓRY WEDLE ZASAD TRAKTATU, DO DZIŚ TŁUMIŁ SWE MANIFESTACJE. WSZYSCY ZOBACZYIŚCIE JAK WALCZYŁ. W PRZECIWIEŃSTWIE DO NIESŁAWNEGO ZABÓJCY MAGÓW, HAMOWAŁ SIĘ DO OSTATNIEJ CHWILI I DOPIERO, GDY NIE MIAŁ JUŻ WYJŚCIA, SIĘGNĄŁ PO BROŃ OSTATECZNĄ. NIE ZAATAKOWAŁ TEŻ CZARODZIEJKI, KTÓRA ZOSTAŁA PO NIEGO WYSŁANA, BY ODPROWADZIĆ GO W MIEJSCE ODOSOBNIENIA...
– Przekłamanie – mruknęła pod nosem Windre – jestem magiem bitewnym, nie czarodziejką.
Degord jednak coś wymyślił. Choć sam Corus również mógł sam wpaść na ten pomysł. Skoro chrzest bojowy miał być pokazem Filiclaryjskiej siły, to czy najlepszym wyjściem nie byłoby przekucie skandalu z Dreykiem, w demonstrację tajnej broni Gildii Magów? Myśląc nad tym, Amilazath jednak nabierała przekonania, iż ta zagrywka była sugestią Degorda. Corus sam wychodzący z taką inicjatywą byłby zbyt wygodnym przypadkiem.
Nagle Dreyk głośno syknął z bólu.
– Pani profesor, zaraz... – zatrzymał się. – Moja ręka. Boli...
Podciągnął rozcięty rękaw kurtki. Na przedramieniu miał ciemnofioletową pręgę, zapewne po zablokowaniu wcześniejszego cięcia Jarda. Mógł mieć też naruszoną kość, nie wyglądała jednak na złamaną.
– Możesz iść i leczyć ją jednocześnie – stwierdziła Amilazath. – Chodź, idziemy!
Dreyk posłusznie przyłożył dłoń do przedramienia i rzucił zaklęcie uzdrawiające. Przełknął przy tym łzy bólu. Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą w ogóle nie był świadom odniesionych obrażeń.
Brama areny otworzyła się przed nimi. Czekał za nią komitet powitalny w postaci sześciu gwardzistów filiclaryjskich. Jeden z nich zamiast munduru nosił pełny płytowy pancerz z łuskową spódnicą, sięgającą aż do kostek, i hełm garncowy. W dłoniach dzierżył metalowy kostur zakończony kamieniem szlachetnym. Takich ciężkozbrojnych gwardzistów nazywano nieformalnie czarodziejami oblężniczymi. Widocznie Gwardia była tego dnia przygotowana nawet na regularną bitwę z prawdziwego zdarzenia.
– Dziękujemy za współpracę – przed szereg wyszedł gwardzista, mający linie komisarza nad herbem Gwardii. – Przejmujemy diablokrwistego – stwierdził, otwierając kajdany trzymane w dłoniach.
Windre położyła dłoń na ramieniu Dreyka zatrzymując go w odległości zbyt dużej, aby czarodziej mógł założyć mu kajdany.
– Chcę iść z nim – powiedziała, patrząc gwardziście prosto w oczy – to nie będzie problem, prawda?
– Żaden – gwardzista nawet nie mrugnął okiem – ma pani jednak obowiązek wykonywać moje polecenia.
– Pani Profe... – zaczął Dreyk.
– Daj się skuć – przerwała mu – i wykonuj polecenia.
Kajdanki zatrzasnęły się na nadgarstkach Dreyka. Na żelazie kajdan wygrawerowany były słowa w języku starowschodnim. Głosiły one, że okowy są zaklęte tak, aby rozpraszać magię w okolicy zakutych w nie dłoni i zapobiegać koncentracji w nich mocy.
Dopiero wtedy, pod eskortą sześciu gwardzistów, opuścili koloseum.

***

Zaprowadzili go do pomieszczenia bez okien. Było tam krzesło ze stali, z zatrzaskami na nagi i nadgarstki. Miało ono również wygrawerowany opisem nazwy efektu, na jaki mebel został zaklęty. Napis we starowschodnim głosił: Stałe rozproszenie, gwarancja roczna, data zaklęcia: 12.03.919r. Jak widać, było po terminie. Musiało być pewne co najmniej raz konserwowane.
Gdy Dreykowi zdjęto kajdanki i przykuto go do krzesła, przeszło mu przez myśl, że sam mógłby przeprowadzić taką konserwację. Znał dobrze zaklęcie rozproszenia, w końcu było z dziedziny tajemnic. Miał też zajęcia z zaklinania. Tylko podstawowy zakres, ale do konserwacji zaklętych przedmiotów wiedzy oraz praktyki w zupełności mu wystarczyło.
Kłódki szczęknęły na zatrzaskach i dwaj gwardziści wyszli, zostawiając go samego. Dreyk westchnął ciężko. Po co była mu teraz ta wiedza? Po tym, co zrobił na arenie, prawdopodobnie nigdy więcej mu się nie przyda.
Jedynym źródłem światła była pochodnia pod drzwiami naprzeciwko. Przed nim stał topornie wykonany stół, a po drugiej stronie podobne mu krzesło. Lepsze takie miejsce, niż sala tortur.
Po jakimś czasie do środka weszło dwóch gwardzistów. Obu widział już wcześniej. Pierwszy był komisarzem, który go skuł. Przyszedł mając w dłoni jakiś papier, zwinięty w zwój. Za nim wszedł czarodziej oblężniczy. Stanął on pod ścianą i wyczarował nad sobą sferę świetlną.
Komisarz tymczasem siadł przed nim. Przedstawił się jako Ormus, rozwinął zwój i zaczął czytać. Dreyk go nie słuchał. Spuścił tylko smętnie głowę, czekając aż gwardzista skończy gadać. Wszystko przez tego pieprzonego Jarda. Gdyby nie on, byłby teraz w drodze do Kaudna. Nie, byłby w Kaudnie, w końcu mieli wynajęty portal powrotny.
Ale nie. Musieli na niego rzucić największego sadystę w Filiclarii, jakby innych skazańców nie było. Doprowadził go do ostateczności, przez niego stracił nad sobą panowanie i zamienił się w to coś. Pamiętał to jak przez mgłę, trochę jak sen. Niebezpiecznie przyjemny sen. Czół się wtedy niezwyciężony, nie hamował się, dał upust całej żądzy krwi... i jak mu zabrakło zabawy, zaczął jeść zwłoki Jarda.
Houn na to patrzyła. Patrzyła jak stał się potworem. Patrzyła jak pożerał innego ena. Musiała go teraz nienawidzić. Dokładnie jak on samego siebie...
– ... Ej! Słuchasz mnie? Zadałem ci pytanie.
– Jakie? – Dreyk wrócił do rzeczywistości.
– Dlaczego ukrywałeś manifestację szału i pół-demona? – Ponowił pytanie komisarz, mierząc go świdrującym spojrzeniem.
– Bo za szał się idzie na stryczek – odparł diablokrwisty – a co do pół-demona, to sam nie wiedziałem, że ją mam.
– Więc byłeś świadom posiadania manifestacji szału? Od jak dawna?
– Od ponad czterech lat.
– Z twojej kartoteki wynika, że w akademii nie popełniłeś przez ten czas żadnego przestępstwa – stwierdził Ormus, przeglądając zapisany zwój. – Niemal wzorowy student. Pobiłeś się tylko raz...
– Poprawka – wtrącił Dreyk – pobili mnie. A konkretnie jedna osoba Algerd Hwojsz. Wtedy miałem pierwszy przejaw manifestacji szału.
– Były inne przejawy?
– Oczywiście, ale wystarczyło się uspokoić, nikomu nic nie zrobiłem.
– Aż do dzisiaj – prychnął gwardzista. – Dobrze żarło i zdechło, co Dreyk? Był z ciebie wzorowy rejestrowaniec. Dosłownie przykład dla innych. A tu trafiło ci się takie gówno.
Dreyk głośno wypuścił powietrze przez nos.
– Po co to przesłuchanie? – Zapytał. – Ma pan jakieś sto tysięcy świadków. Co więcej, całe zajście widział pan na własne oczy. Ostatnie życzenie mam tylko jedno: chcę się pożegnać z rodziną. Potem róbcie co chcecie.
– Serdecznie dziękuję za współpracę – w głosie Ormusa nie było nawet krztyny wdzięczności. – ale procedury wymagają dokładnego przesłuchania. Raport jaki z niego sporządzę, będzie jednym z dowodów na rozprawie dotyczącej twojego losu. Dopiero tam padnie wyrok śmierci. Kontynuujmy więc.
– Proszę bardzo.
– Dlaczego zabiłeś Jarda?
– Zaraz... Co? – Naprawdę zadał mu to pytanie?
– Słyszałeś – odpowiedział gwardzista. – Dlaczego zabiłeś Jarda?
– Co to ma być za pytanie?
– Po prostu udziel odpowiedzi.
– Dlaczego? – prychnął Dreyk. – Bo walczyłem z nim na arenie! W koloseum! To miejsce, gdzie eni zabijają się nawzajem, nie? Uczestniczyłem w chrzcie bojowym. Sprawa wyglądała mniej więcej tak: idź Dreyk i zabij skazańca, to skończysz akademię, dostaniesz dyplom i formalny tytuł maga bitewnego. Taka procedura!
– Jak czułeś się przy mordowaniu Jarda? – Zapytał znów Ormus.
– Ktoś ci pisze te pytania, czy sam je wymyślasz? – Dreyk pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. – Naprawdę, zwolnij go.
– Po prost...
Przesłuchanie przerwało skrzypienie drzwi. Do środka wszedł gwardzista, z paroma listami w dłoni. Wszystkie były opatrzone pieczęciami herbowymi. Dreyk nie dostrzegł jednak jakimi.
– Dlaczego mi przerywacie, sierżancie? – zapytał Ormus z wyraźnym wyrzutem.
– Pilna korespondencja panie komisarzu – podwładny wręczył mu listy – z samej góry – sierżant spojrzał na Dreyka, marszcząc przy tym brwi. – Radzę otworzyć natychmiast – dodał.
Dowódca bez słowa wyrwał listy z dłoni sierżanta i otworzył pierwszy. Wyraz twarzy zmieniał mu się z każdym przeczytanym słowem. Coś było nie tak, jeszcze przez chwilę nie widać na nim było większych emocji. Odwalał zwykłą rutynę. Teraz jednak na twarzy pojawił się wyraz wściekłości mieszanej z pogardą.
– Wszyscy wyjść! – wycedził. – Tak, ty też Nier.
Sierżant i czarodziej oblężniczy posłusznie opuścili pomieszczenie. Niestety świetlista kula opancerzonego maga wylewitowała za swym właścicielem. Komisarz Ormus szybko wyczarował własną, kontynuując czytanie listów.
– Co to za listy? Co jest tam napisane? – Dreyk nie wytrzymał, musiał zapytać.
– Milcz! – syknął gwardzista.
Ostatni list zajął mu kilka chwil. Po przeczytaniu odłożył go wraz z resztą na stół. Tekstem do dołu.
Gwardzista wziął głęboki wdech, splatając dłonie na stole. Patrzył prosto na Dreyka. Był już w pełni opanowany. Jednak jego spojrzenie dobitnie świadczyło o tym, że diablokrwisty co najmniej mu się nie podoba.
– Odpowiadając na twoje pytanie – zaczął. – Nie, nie napisałem tych pytań sam. To pytana schematyczne, które, tak jak jak przesłuchanie, miały na celu wybadać psychikę diablokrwistego. Z odpowiedzi sporządza się raport dla sądu, aby można było ocenić, jak duże zagrożenie stanowi diablokrwisty osobnik i jakiemu wymiarowi kary podlega...
– Co było napisane w listach? – ponowił pytanie Dreyk.
– Normalnie się tym nie zajmuję – kontynuował komisarz. – Ale zostałem o to poproszony w szczytnym celu. Raport miał być rzetelnie sporządzony, przez doświadczonego gwardzistę i miały w nim znajdować się same fakty, które jednoznacznie podważyłyby twoją poczytalność...
– Że co proszę?
– Pierwszy list – gwardzista błyskawicznie zmienił temat – jest ułaskawieniem od samego arcymaga. Co więcej, stwierdza on, że zostałeś też powołany do Gwardii Filiclaryjskiej jako funkcjonariusz nadzwyczajny. Drugi jest wnioskiem o tymczasowe zwolnienie cię, w celu pobrania krwi i przebadania. Co ciekawe, nie tutaj, w stolicy, ale na oddziale Gildii w Kaudnie. Trzeci jest poleceniem zwolnienia cię, ze służby na czas uroczystości odebrania dyplomu, gdyż Roinam Valradir, radny magii, chce w nim uczestniczyć.
– Jestem wolny? – Zapytał z niedowierzaniem Dreyk. – Tego się nie spodziewałem...
– Nie jesteś wolny – odpowiedział mu gwardzista. – Jeszcze nie. Zyskasz wolność dopiero wtedy, gdy „skończę” czytać listy. Do tego czasu jesteś zamknięty tutaj, ze mną.
– Czego ty ode mnie chcesz, człowieku?
– Przestrzec cię Dreyk – odparł – jesteś magiem bitewnym. U nas, w Gwardii, nie lubi się magów bitewnych. Pomyśl tylko, jak można znieść pracę w towarzystwie kogoś, kto naśladuje dragońskich wojowników? Na wojnie z Dragonią wielu tutaj straciło kolegów. U nas pracuje się magią, nie po barbarzyńsku mieczem i magią. Dodatkowo jesteś diablokrwistym. To zupełnie jak proszenie się o kulę ognia w plecy. Nie wstępuj do Gwardii Dreyk – Ormus ostentacyjnie pokręcił głową – jeszcze cię ktoś przypiecze.
Dreyk nie odpowiedział. Milczał opuściwszy wzrok.
– Ta rozmowa się nie odbyła. Nie bądź głupi i nie gadaj za wiele – komisarz wstał i wyszedł za drzwi – rozkuć go, jest wolny – rzucił do podwładnych na zewnątrz.
Do sali weszło dwóch gwardzistów. Dreyk został szybko rozkuty i wyprowadzony z sali. Na korytarzu zauważył stojącego nieopodal Ormusa. Komisarz rozmawiał przyciszonym głosem z czarodziejem oblężniczym, który towarzyszył mu wcześniej. Wyglądał na dość rozeźlonego. Usta co rusz wykrzywiało mu jakieś przyciszone przekleństwo.
– Dalej – pchnął go jeden z gwardzistów.
Dreyk ruszył korytarzem w kierunku holu. Z naprzeciwka zauważył nadbiegającego kolejnego gwardzistę. Trzymał on w dłoniach kolejny list.
– Panie komisarzu! Kolejne rozkazy z góry! – zawołał do swojego przełożonego.
Mag bitewny nieznacznie przyśpieszył, słysząc te słowa. Tak na wszelki wypadek, gdyby to była poprawka do postępowania w jego sprawie. Bez problemu jednak doszedł ze swoją obstawą do holu. Tam gwardziści zwyczajnie zamknęli za nim drzwi i pozostawili Dreyka samemu sobie.
Były tam dwie osoby: Gwardzistka z rasy lanai, która siedziała za łamanym biurkiem, by przyjmować interesantów i Windre Amilazath siedząca na ławie pod oknem. Czekała na niego, założywszy ręce na piersi. Gdy go zauważyła, wstała natychmiast.
– Dreyk i jak? – zapytała, podchodząc do niego.
– Arcymag mnie ułaskawił – odrzekł Dreyk – mam też się stawić na badania w Kaudnie, przyjęli mnie do Gwardii Filiclaryjskiej i mam być na odebraniu dyplomu w akademii, bo radny magii przyjedzie. Co się stało do cholery?
– Degord się stał – westchnęła z ulgą Amilazath. – Ja też przed chwilą dostałam od niego list. Z tego co napisał, wynika, że w radzie najwyższej panuje prawdziwy chaos. Ktoś nieźle zamieszał przy uroczystości chcąc podkopać Arcymaga Corusa.
– Niech zgadnę, miałem być kozłem ofiarnym? – burknął Dreyk.
– Miałeś – pokiwała głową protektorka. – Namval ma jednak na tyle dojść, żeby cię z tego jakoś wyciągnąć. W każdym razie, sprawa jeszcze nie rozeszła się po kościach Dreyk. Musisz się od dziś meldować na posterunku Gwardii w Kaudnie przed południem i wieczorem. Musisz też dać się przebadać czarodziejom Gildii. Chcą wiedzieć, czemu w postaci pół-demona byłeś taki twardy.
– Czyli znów mam być grzecznym diablokrwistym – westchnął ciężko Dreyk.
– Dreyk, wiem, chciałbyś mieć więcej wolności, ale to i tak lepsze niż Szachrani czy katowski topór... – Amilazath położyła dłoń na ramieniu diablokrwistego. – Ale co ważniejsze, jak się czujesz?
– Źle – Dreyk nie mógł się powstrzymać przed kolejnym, ciężkim westchnięciem. – Nie chcę jednak o tym gadać. Poza tym jestem zmęczony. To był długi dzień.
– Tak, to był długi dzień...
Nagle do holu wkroczył komisarz Ormus w towarzystwie opancerzonego Niera i dwóch innych gwardzistów. Bez słowa ruszyli oni w ich stronę. Dwóch szeregowych funkcjonariuszy wyciągnęło różdżki, szybko okrążając Dreyka oraz Amilazath. Zrezygnowany diablokrwisty podniósł poddańczo dłonie.
– Windre Amilazath! Jest pani aresztowana pod zarzutem ukrywania informacji o niebezpiecznym diablokrwistym w spółce z Degordem Namvalem – oświadczył komisarz Ormus, podnosząc zaklęte kajdany – poddaj się bez walki, a nie stanie ci się żadna krzywda.
– Co?! – Dreykowi ręce opadły.
– Obywatelu, odsuńcie się – rzucił Ormus w stronę diablokrwistego. – Jesteście jeszcze cywilem, nie gwardzistą. Mogę was w każdej chwili aresztować, za utrudnianie działań Gwardii.
Magini bitewna zmierzyła wzrokiem czarodzieja oblężniczego po lewicy komisarza. Jego stalowy kostur był gotowy do szybkiego rzucenia zaklęcia. Amilazath bez słowa wyciągnęła przed siebie dłonie.
– Dreyk, akademia – rzuciła do diablokrwistego – tam będziesz bezpieczny. Ta gra się jeszcze nie skończyła, uciekaj do Kaudna!
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Opuścił posterunek na krótko po tym, jak gwardziści wyprowadzili Amilazath. Na niebie nie było już słońca, jedynie łuna światła majacząca nad horyzontem. Dreyk ruszył przed siebie, musiał wrócić do pałacu Gildii Magów. Najszybsza droga do Kaudna wiodła w końcu przez portal...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz