część V
Wieczorem Dreyk siedział samotnie w swym
pokoju. Nie robił przy tym nic szczególnego. Po prostu leżał
na łóżku, z rękoma założonymi za głowę, żując przy tym
liście mięty i rozmyślał o wydarzeniach dzisiejszego wtorku.
– No, to co teraz Dreyk? – zapytał w
pewnym momencie sam siebie. – Wpływ odpada, strasznie perfidna
dziedzina magii. Destrukcja? Zbyt paskudna w efektach. Krwi? Hmm...
Tej dziedziny przydałoby się liznąć, acz czy przyda mi się jako
magowi bitewnemu? Svalae, by się przydała do zostania
uzdrowicielką... Dobra, te trzy idą w odstawkę... mm... pada? –
wstał z łóżka i podszedł do okna.
Rzeczywiście, małe krople zaczęły stukać w
szybę. Deszcz jednak nie rozkręcił się jeszcze na tyle, by
stwierdzić, że po prostu leje. Dreyk wytężył wzrok, za dnia
wyraźnie widział na horyzoncie Puszczę Hratovską. Teraz
jednak, pod wieczór, nie mógł jej dostrzec.
– Zachowałem się dziś jak idiota –
stwierdził nagle.
Zapytał Irisa gdzie ma łuski. Zapomniał
jednak, że niektórzy dragonici po prostu ich nie mają. Jest to
zazwyczaj dla nich bardzo delikatna sprawa, bo łuski to duma
dragonitów. Osobnicy ich nie posiadający są postrzegani jako
słabsi fizycznie, zarzuca się im nawet impotencję. Dreyk miał
ochotę walnąć łbem o ścianę. Sam był pół-dragonitą,
powinien to przewidzieć. Iris mógł mu za to najzwyczajniej
strzelić za to w pysk. Dreyk był nawet zaskoczony, że dragonita
tego nie zrobił, przedstawiciele tej rasy rzadko się hamowali. Jego
tyłek coś o tym wiedział po matczynym wychowaniu.
– Dobra, kij z tym – podsumował. – Jak
spróbuję go przeprosić, to pomyśli, że się nad nim lituję
i zapewne da mi w ryj. Najlepiej udawać, że nic się nie
stało. Chyba...
Dreyk oderwał wzrok od okna, za którym już
na dobre się rozpadało. Deszcz dźwięcznie bębnił o szybę,
a widoczność była niemal zerowa. Nawet w pokoju było mu powoli za
ciemno. Wyciągnął więc z szuflady biurka swój kryształ górski,
rozświetlił go i postawił koło świec. Od razu zrobiło się
nieco jaśniej.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Dreyk, to ja! – rozległ się zza nich
znajomy głos.
Chłopak podszedł do drzwi, przekręcił klucz
i wpuścił dziewczynę do środka.
– Houn, ty piłaś? – zapytał.
– Nie – odpowiedziała z sarkazmem tak
dobitnym, że mógłby wręcz uśmiercić. Czknęła lekko
zasłaniając usta dłonią. – Pewnie, że piłam! W końcu byłam
na tej imprezie, nie?
– Racja... Tak z innej strony, ile oni tam
mieli tej wódki? – Dreyk zamknął za nią drzwi.
– Nie-e wiem – bezceremonialnie siadła na
jego łóżku – po prostu ten kumpel Algerda, Livmir, ciągle
polewał... Oboje z Irisem się już zarzygali i śpią, a alar,
znaczy Finsarin i Algerd chleją dalej w najlepsze i gadają o
polityce. A ja uciekłam...
– Studenckie popijawy są zbyt mocne dla
ciebie? – Dreyk siadł na krześle przy swym biurku.
– Nie, przecież się nie porzygałam.
– Faktycznie. To co się stało?
– Algerd zaczął mnie obmacywać... a ja nie
chciałam. Ja już kogoś mam – Houn zarumieniła się lekko,
odpływając wzrokiem gdzieś w dal, a konkretniej w sufit.
– Dziewczyno, jesteś pijana. Zaraz
wyspowiadasz mi się ze wszystkich sekretów życiowych, wystarczy,
że zapytam – stwierdził Dreyk, patrząc na jej rumiane policzki i
nos.
– To pytaj – machnęła dłonią. –
Przynajmniej będziesz miał coś z takiej inicjatywy, tak jak ja
ze swojej.
– Teraz cię nie zrozumiałem. Rozwiń
proszę.
– Mam znajomego, u którego mogę się
schować na jakiś czas i truć mu o mych życiowych problemach –
odpowiedziała mu Houn, uśmiechając się półgębkiem – a
wystarczyło do ciebie zagadać na organizacyjnym i dzisiaj przy
obiedzie. Teraz twoja kolej, przejmij inicjatywę, pytaj.
– Znasz mnie od wczoraj – stwierdził Dreyk
– skąd wniosek, że możesz traktować mój pokój jak swoją
kryjówkę?
– Mam nosa do ludzi. Algerd to dupek, Livmir
to kretyn, który zawsze za nim chodzi, bo go podziwia. Finsarin jest
dość typowym, wyniosłym, rasistowskim alarem, ale potrafi się
zachować w nie-alarskim środowisku. Iris jest dość
powściągliwy jak na dragonitę, acz chyba ma jakiś kompleks. O
tobie też ci opowiedzieć?
Nie wiem, czy chcę wiedzieć – odparł
Dreyk. – Nieźle ich obgadałaś.
– Dreyk, nieśmiały i przyjazny chłopak –
zaczęła Houn – w czyjejś obecności niemal zawsze skrępowany.
Jak przyjdę do niego, to wpuści mnie do środka, bo nie będzie
mnie chciał urazić i ufa mi na tyle, że nie przypuszcza, iż tak
naprawdę przyszłam go okraść.
– Przyszłaś mnie okraść?!
– Nie – Houn roześmiała się – ale
miałeś fajną minę. Dobrze, twoja kolej, pytaj. Potraktuj to jako
moją zapłatę, za ukrywanie mnie przed Algerdem. Drań chciał iść
za mną.
– Dobrze, więc kto jest tym szczęśliwcem?
– Ale nie powiesz nikomu?
– Nosz... Najpierw nakłaniasz mnie do
zadawania pytań, a teraz masz wątpliwości?
– Obiecaj, że nikomu nie powiesz!
Dreyk westchnął.
– Dobra, nikomu nie powiem.
– Kocham mojego mistrza – wyznała Houn.
– Aha – podsumował Dreyk, kiwając głową
– jakiego mistrza?
– Nie udawaj, że nie wiesz! Też miałeś
mistrza, czy mistrzynię, zanim wysłał cię do akademii. W każdym
razie nazywa się Kourn Drakmir. Wziął mnie na termin i uczył
przez sześć lat na czarodziejkę. Jest inteligentny,
delikatny, przystojny... ale jest durniem! – wybuchnęła nagle.
– Durniem? – zapytał zaskoczony Dreyk. –
Dlaczego durniem?
– Bo jak zaczęło być już coś na rzeczy,
to mnie wysłał do tej akademii! Dosłownie z dnia na dzień
stwierdził, że potrzeba mi szerszych horyzontów i wysłał mnie do
Kaudna! Idiota! Kretyn! A ja byłam już nawet na niego gotowa, gdyby
tylko zechciał!
Teraz zarumienił się również Dreyk. Takie
wyznanie było dlań dość krępujące.
– Ale on mnie już popamięta –
kontynuowała Houn. – Gdy tylko skończę tą szkołę, to wrócę
do niego i przez resztę życia, żyć mu nie dam!
Po tych słowach zapadła niezręczna cisza.
Przynajmniej dla Dreyka, bo po pijanej Houn można było stwierdzić,
że raczej czuje się dość swobodnie. Nawet po wykrzyczeniu
deklaracji molestowania obiektu swoich westchnień.
– Dreyk, mogę się położyć? – zapytała
nagle dziewczyna. – Nasiedziałam się na imprezie.
– Tak, oczywiście, nie ma problemu –
odpowiedział szybko Dreyk.
– Dzięki – rzuciła krótko, kładąc się
na jego łóżku. W butach. Dreyk jednak nie zaczął jej za
to strofować.
– Hmm... Wiesz co, Dreyk? – zapytała nagle
Houn.
– Co?
– Jesteś trochę dziecinny i nieśmiały,
ale wzbudzasz zaufanie – stwierdziła patrząc na niego.
– Dziecinny? – jęknął Dreyk.
To stwierdzenie ubodło go nieco, nigdy nawet
nie przypuszczał, że jest dziecinny.
– Tak, trochę. I nieśmiały jak
wspominałam. Taki dobry chłopiec, który tylko wygląda
na młodzieńca. Wydajesz się też szczery i nie próbujesz
skorzystać z okazji żeby mnie obmacać, z nadzieją, że jutro
nie będę nic pamiętać.
– Zastanawiam się – powiedział Dreyk,
wlepiając wzrok w podłogę – czy być z tego dumnym, czy po
prostu siąść i płakać...
– Dlaczego? To nie są złe cechy.
– Moja męska duma podpowiada mi, że nie
powinienem byś tak postrzegany, a wręcz przeciwnie.
– Po prostu cię duma boli? – prychnęła
Houn. – Nie ma co boleć. Mówię ci właśnie, że przez te cechy
wolę siedzieć tutaj z tobą teraz... – ziewnęła przeciągle –
...niż z Algerdem.
– Nie chodzi tylko o to...
– Mmm... za dużo o tym myślisz.
– Może – odparł Dreyk, wzdychając
ciężko. – Nie mogę się jednak pozbyć takich myśli, odkąd
przybyłem do Kaudna. Gdy mieszkałem w lesie wszystko było
dobrze... Teraz czuję się zagubiony. Nie wiem jak się zachować i
czuję się, jakbym był nieco odcięty od reszty... Powadziłem się
z Irisem, na tą imprezę nie poszedłem, bo nie piję. Nie
rozumiem jak w ogóle można pić wódkę, przecież to świństwo...
Czuję się nieco jak element układanki, który nie pasuje do reszty
klocków... Ehh... Ciężko mi to przechodzi przez gardło. Nigdy nie
mówiłem o swoich uczuciach nikomu, poza... Houn? Houn?! Cholera,
zasnęła...
***
Houn stwierdziła, że coś ciepłego nie daje
jej spać. Tylko co?
Gdy tylko otworzyła oczy, natychmiast poraziły
ją promienie porannego słońca. Dziewczyna natychmiast podniosła
dłonie, przysłaniając nimi oczy. Jęknęła, gdy lekki ruch głową
spowodował ból. Oto nadeszła męczeńska godzina, kiedy dźwięki
potrafią niemal dosłownie wbijać się w mózg, niczym gwoździe, a
zrozpaczone ciało woła choć o kropelkę wody. Sama się o to
wczoraj wieczorem prosiła.
Houn jednak przemogła się w końcu, by
otworzyć oczy. Nie była u siebie, ale pamiętała gdzie zasnęła.
U Dreyka, zaraz po popijawie i to w jego łóżku. Właściciel
pościeli nie spał jednak przy niej, to dobry znak, zdał test
zaufania. Piątka plus. Tylko gdzie on właściwie spał?
Rozejrzała się po pokoju i odnalazła go
śpiącego przy swym biurku, właściwie w połowie na nim, obok
wypalonej świecy oraz połyskującego kryształu górskiego. Jednak
miała rację, można mu było zaufać, co prawda nie jeszcze jakoś
znacznie, acz jest osobnikiem, który wydaje się zwyczajny,
normalny, bezpieczny. Palił świecę i używał swojego kryształu,
dla lepszego oświetlenia pokoju. Nie widział więc w ciemnościach.
Nie zauważyła też u niego jakichś specyficznych cech wyglądu,
małżowina uszna była normalna, oczy również. Dreyk więc
prawdopodobnie nie był diablokrwistym. Bardzo dobrze.
Przewróciła się na drugi bok. Słońce
zapewne pojawiło się niedawno, mają nieco czasu, zanim zegar
akademicki, przerwie ciszę i wybije szóstą. Mogła swobodnie spać
dalej i nieco odciągnąć w czasie swoje zmagania z kacem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz