część IV
Dostali dwa tygodnie na wybór studiowanych
dziedzin magicznych, a wykłady zaczynały się już dnia następnego.
Logicznym było, że władze uczelni dają im możliwość
spróbowania po trosze wszystkich wykładów, by wybrali sobie te
najbardziej interesujące. Dreyk postanowił skorzystać z okazji
i zaliczyć ich jak najwięcej, by pod koniec wybrać te, które
najbardziej mu pasowały.
Pierwsze zajęcia na jakie się udał dotyczyły
dziedziny wpływu. Prowadził je, znajomy mu już, profesor Admorr i
niestety nie poprowadził ich w podobny sposób do wykładu
organizacyjnego. Przez bite dwie godziny jak najęty ględził o tym,
że czary wpływu są lepsze niż z innych dziedzin i opowiadał
na przykładach ze wziętych swojego życia jak one mu się to nie
przydały. Brzmiał przy tym jak ktoś próbujący łagodzić własne
kompleksy. Sposób prowadzenia zajęć nie przypadł więc Dreykowi
do gustu.
Poza tym sama dziedzina wpływu była nieco
odstręczająca. Czary mamiące umysły innych osób, nie ważne w
jak subtelny sposób, wydawały się po prostu niestosowne w użyciu
na kimkolwiek. Zaklęcia szkoły wpływu nie wydawały się też być
odpowiednie dla maga bitewnego. W końcu ta profesja skupiała
się na walce mieczem i magią, a szkoła wpływu nie wspierała ani
walki bronią konwencjonalną, ani nie nadawała się do zadawania
bezpośrednich obrażeń.
Dreyk o wiele większe nadzieje wiązał więc
z dziedziną destrukcji. Nie musiał długo czekać na wykład o
niej albowiem, wedle wtorkowego planu, następował on zaraz po
wykładzie z wpływu.
Wspiął się po schodach dwa piętra wyżej i
wszedł do odpowiedniej sali. Było tam wielu studentów. Licząc na
oko, nazbierało się jakieś czterdzieści osób ze wszystkich
kierunków. Niemal same nowe twarze, poza jedną – Irisem z
Latirii, dragonitą, którego poznał na wykładzie organizacyjnym.
Przysiadł się więc do niego, aby w milczeniu ocenić czy warto się
uczyć zaklęć dziedziny destrukcji.
Sam wykład okazał się całkiem interesujący.
Prowadzący, Roinam Drakvar, był dość młodym osobnikiem, który z
nieukrywaną pasją przedstawiał swoją sztukę magiczną.
– ...dziedzina ze względu na swoją...
hmm... bezpośredniość, jest najstarszą szkołą magiczną, której
geneza sięga okresu hegemonii. Przez setki lat czarodzieje
udoskonalali ją i wzbogacali o kolejne teorie, ale charakter
wszystkich czarów i ich praktyka zawsze pozostawała ta sama.
Wszyscy zapewne wiecie, że czary dziedziny
destrukcji dzielą się na igni, czyli zaklęcia ogniste, iso, czyli
zaklęcia mrozu, oraz ire, czyli zaklęcia błyskawic. Te trzy typy
czarów zawsze podawane są w tej samej kolejności, od poziomu
zaawansowania jaki sobą przedstawiają. Wszystkie mają też swoje
specyficzne cechy, oraz zasady rzucania, wedle których są
sformowane trzy prawa destrukcji, o których jeszcze wspomnę.
A teraz – wykładowca wyciągnął z
kieszeni klasyczną, drewnianą różdżkę, mającą na oko ćwierć
metra, może więcej – skoro wstęp mamy już za sobą, czas na
demonstrację!
Po sali wykładowej rozległ się szmer. Kilku
studentów siedzących w pierwszym rzędzie, tuż przed wykładowcą,
wyraźnie pobladło na twarzach. Jeden nawet skulił się, jakby
szukał schronienia pod ławą. Dreyk spojrzał na Irisa. Dragonita z
uwagą obserwował wykładowcę, można było wręcz powiedzieć, że
jest podniecony na wieść o demonstracji.
– Spokojnie, wszystko będzie bezpieczne i
przyjemne... – zwrócił się do studentów prowadzący, na powrót
skupiając uwagę Dreyka na sobie – W miarę – dodał.
Uspokajanie studentów nie leżało w zakresie mocnych cech
prowadzącego. – Jak wszyscy widzimy, na mym biurku spokojnie
spoczywa sobie obiekt, który posłuży nam za cel demonstrowanych
czarów – tu profesor wskazał na doniczkę, z której wyrastała
sobie najzwyklejsza w świecie paproć.
– Teraz proszę uważnie patrzeć!
Zademonstruję zaklęcie omrożenia! Isomire!
Czarodziej skierował różdżkę na paproć.
Na końcu narzędzia magicznego zawirowało migoczące powietrze i
dmuchnęło prosto w roślinę z taką siłą, że doniczka aż
przesunęła się lekko. Dreyk ze swojego miejsca nie mógł
jednak stwierdzić, czy coś więcej stało się z roślinką.
Profesor Drakvar po chwili ułamał jeden z liści paproci i skruszył
go w dłoni.
– Wszyscy widzieli co zrobiłem? – rzucił
w salę pytaniem, po czym kontynuował: – Ta paproć jest teraz
zupełnie zmrożona. Jak zapewne zauważyliście, przed podmuchem
zimna, na końcu mojej różdżki pojawiło się wirujące powietrze.
To było źródło iso. Magicznie stworzony punkt wyziębiający,
który produkuje energię zimna, lub redukuje energię cieplną.
Uczeni nie są jeszcze do końca pewni, która z tych opcji jest
prawdziwa, badania nad naturą źródła iso trwają.
W każdym razie! Wszystkie zaklęcia iso,
wymagają stworzenia źródła iso, co bardzo ogranicza zasięg
wszystkich czarów mrożących... – nagle Iris podniósł dłoń w
górę. – Tak?
– A gdyby samym źródłem iso uderzyć w
przeciwnika? – zapytał dragonita.
– Niemal natychmiast w miejscu dotknięcia
pojawiłyby się odmrożenia ciała stopnia trzeciego. Zdaje jednak
pan sobie sprawę, że źródło Iso jest możliwe do wytworzenia
tylko w bezpośrednim sąsiedztwie narzędzia magicznego lub dłoni
maga? Musiałby pan dokonać takiego zabie... – wykładowca urwał
nagle. – Pan jest z kierunku magii bitewnej?
– Tak.
– Rozumiem. Wracając jednak do pańskiego
pytania. Bezpośrednie wprowadzenie źródła iso w głowę lub
serce zapewne spowoduje śmierć. O taką informację panu chodziło?
– Dokładnie o taką – stwierdził Iris –
dziękuję.
– Cieszę się, że mogłem pomóc – odparł
Drakvar. – W każdym razie! Na kolejnych wykładach będziemy
omawiać proces wytwarzania źródła iso, teorie go dotyczące oraz
bezpieczne rzucanie tego typu zaklęć. Teraz jednak wróćmy do
naszej roślinki, którą przydałoby się nieco ogrzać! Igniars! –
czarodziej bez ostrzeżenia sformował na końcu różdżki
niewielką, ognistą sferę i wystrzelił w kierunku paproci.
Ognisty pocisk, przy spotkaniu z doniczką, widowiskowo eksplodował,
posyłając wszędzie jej gliniane odłamki.
– Jak widać – zaczął wykładowca ze
stoickim spokojem – w przeciwieństwie do iso, zaklęcia igni nie
grzeszą subtelnością...
– Profesorze! – przerwał mu jeden ze
studentów w pierwszym rzędzie. – Valam oberwał! Krwawi!
– Cholera, znowu... – podsumował ciszej
wykładowca przewracając oczyma, po czym odwrócił się do
rzeczonego Valama i jego kolegi, który przerwał mu wykład. – W
sali dwieście osiem, to zaraz obok, profesor Kistelia prowadzi
wykład z uzdrowienia. Niech pan tam zaprowadzi pana Valama, niech
chłopak da jej się posklejać. Tylko proszę nie umierać po drodze
i wrócić od razu! Wykład trwa!
Gdy tylko krwawiący obficie z ramienia Valam
został wyprowadzony z sali, profesor, zupełnie niezrażony tą
sytuacją, znów rozpoczął monolog.
– To się zdarza raz na jakiś czas –
stwierdził. – Raz trafił mi się nawet wypadek śmiertelny, ale
to z winy studenta. Jak można łatwo zauważyć, destrukcja to
bardzo niebezpieczna dziedzina magiczna. Tu głupota nie wybacza, tu
głupota zabija. Ale dobrze, wracając do zaklęć igni, cała ich
idea opiera się po prostu na spalaniu mocy magicznej... –
czarodziej kontynuował wykład, wstrzymując się od dalszych
prezentacji.
Dreyk nie notował dużo. W końcu był to
tylko pierwszy wykład, mający na celu bardziej zaprezentować
dziedzinę magiczną, niż przekazać jakąś konkretną wiedzę.
Poza tym...
– Dreyk, spodobało ci się? – zagadnął
go Iris po skończonym wykładzie. – Będziesz uczęszczał na
destrukcję?
– Raczej nie – odpowiedział dragonicie,
zbierając z ławy niemal pustą kartkę – destrukcja wydaje się
bardzo przydatna magowi bitewnemu, acz jest dla mnie trochę zbyt...
brutalna.
– Jako magowie bitewni powinniśmy być
właśnie brutalni, czyż nie? – Iris zmarszczył brwi.
– Jako magowie bitewni powinniśmy wiedzieć,
gdzie kończy się walka, a zaczyna zwykła rzeź – stwierdził
Dreyk, nie patrząc na niego. – Mym zdaniem destrukcja sprzyja
właśnie temu drugiemu. Dużo niepotrzebnych szkód i zniszczeń,
ranienie osób postronnych, podpalenia, okrutne efekty zaklęć. Nie
wiem czy zdołałbym jej używać w taki sposób, by nie spowodować
przy tym katastrofy, czy zabić kogoś niezamierzenie.
– Ja to podliczam pod ryzyko zawodowe –
odparł Iris. – Ty jednak rób jak wolisz.
W milczeniu spakowali się i opuścili salę.
Cisza pomiędzy nimi zaczynała powoli stawać się niezręczna. W
końcu Iris zaczął rozmowę, powinni ją jakoś podtrzymać,
prawda? Powinni. Dreyk na szczęście przypomniał sobie coś, co
pozwoliłoby mu wybrnąć z tej sytuacji.
– Iris, słuchaj... Mogę cię o coś
zapytać? – podjął.
– Pytaj.
– Gdzie ty masz swoje łuski? – zapytał
Dreyk. – Dragonici zazwyczaj je odsłaniają na pokaz, o ile
są w przyzwoitym miejscu.
Reakcja dragonity była natychmiastowa i bardzo
wyrazista. Brwi zmarszczyły się gniewnie, usta wykrzywiły w
grymasie złości, a oczyma łypnął na Dreyka tak, że ten aż się
odsunął.
– Nie mam łusek. Jasne? – warknął, po
czym odwrócił się od niego i ruszył przed siebie, w boczny
korytarz.
– J-jasne... przepraszam... – odpowiedział
lekko wystraszony Dreyk. – Eee... Iris! Dom akademicki jest tam! –
zawołał za dragonitą, wskazując przy tym właściwy kierunek.
– A mówiłem, że idę do akademickiego?! –
Krzyknął Iris w odpowiedzi, nie zatrzymując się.
Powiem szczerze, nawet ciekawe
OdpowiedzUsuń