część III
Pierwsze dni spędzone w Kaudnie, Dreyk
spożytkował na poznanie terenu akademii i wydawaniu pierwszych
pieniędzy ze swego stypendium. Uświadomiony przez odźwiernego,
który okazał się jednym z trzech woźnych pracujących na uczelni,
o swym żebraczym wyglądzie, postanowił zaopatrzyć się w nowe
ubrania. Szybko pozbywając się starego wytartego odzienia, skończył
w luźnej lnianej koszuli, prostej, burej kamizelce oraz
luźnych, ziemistych spodniach i nowych skórzanych butach, bo
drewniane chodaki aż za bardzo zdradzały jego stan majątkowy.
W sprawie nieświeżego oddechu, jaki został
mu wypomniany, nie mógł niestety za wiele poradzić. Już jakiś
czas temu zauważył, że nie ważne co zjadł, czy jak mocno płukał
usta, dech miał zawsze powalający. Jedyne co mógł zrobić to
zaopatrzyć się w zapas biedrzeńca, mięty i kilku innych wonnych
ziół.
Sama akademia poza głównym budynkiem, gdzie
znajdowały się sale wykładowe i gabinety profesorów uczelni, oraz
domem akademickim, miała jeszcze własną bibliotekę, dość
pokaźną w zbiory, oraz budynek użytkowy z dobudowaną
szklarnią. Poza zielarnią, mieściły się tam też kwatery
drobnych pracowników uczelni i zwierzańskich niewolników. Z faktu
umiejscowienia na obrzeżach miasta, uczelnia posiadała również
sporo terenu niezabudowanego, którego większą część stanowił
duży, pusty trawnik plus niewielki ogród z małą fontanną i
kilkoma zgrabnie przystrzyżonymi drzewkami.
Dreykowi, po załatwieniu wszystkiego co
powinien załatwić oraz dowiedzeniu się wszystkiego co chciał
wiedzieć, nie pozostało więc nic innego niż czekać na
rozpoczęcie semestru i pierwszy wykład organizacyjny, na którym
miał zostać przedstawiony program jego kierunku. Wtedy tknęła go
jedna, dość niefortunna myśl.
Większość uczniów uczęszczała do tej
akademii już od jakiegoś czasu. Aby zostać magiem, trzeba było
przejść pięcioletni proces pobudzania mocy magicznej. Były to
proste zabiegi medytacyjne, połączone z nieudolnymi próbami
rzucania najprostszych zaklęć. Wszyscy uczęszczający do akademii
żacy w nim uczestniczyli. Uczęszczali do tej akademii przez pięć
poprzednich lat i zapewne znali się jak łyse konie.
On nie musiał przechodzić tego procesu. Był
diablokrwistym z manifestacją talentu, magię miał po prostu we
krwi. Nie znał więc nikogo. Uczył się też wcześniej pod okiem
matki, ale co to znaczy wobec profesjonalnej edukacji jaką otrzymała
reszta? Pierwszy raz, po przybyciu do Kaudna żałował, że przyjął
propozycję matki, zamiast zostać w puszczy z nią i Svalae.
Tuż przed rozpoczęciem semestru Dreyk
dowiedział się jednak czegoś, co dodało mu nieco otuchy. W kuchni
domu akademickiego podsłuchał rozmowę starszych żaków o tym, że
w grupie magów bitewnych ma się trafić jeszcze jeden student spoza
akademii. Wedle plotki był on prywatnym uczniem jakiegoś
niezależnego czarodzieja. Jeżeli ta informacja okazałaby się
prawdziwa, może nie będzie jedynym „obcym” pośród studentów.
Po uroczystej inauguracji nowego roku
akademickiego Dreyk, udał się więc na pierwszy wykład
organizacyjny. Z faktu, że na wcześniejszej uroczystości się
nawet nie pojawił, był on pierwszym studentem, który znalazł się
w pustej sali.
Ogólnie rzecz biorąc wykłady organizacyjne,
prowadzone przez opiekunów lat, były często olewane zarówno przez
studentów jak i kadrę profesorską. W końcu po co pieprzyć o
rzeczach trywialnych, o których i tak wszyscy wiedzą? Sęk tylko w
tym, że kierunek magii bitewnej został założony dopiero w tym
roku, jako próba formalnego wyszkolenia grupy magów bitewnych
w Filiclarii. Ten jeden wykład był więc obowiązkowy, zarówno
dla studentów, jak i protektora ich grupy.
Dreyk siadł w pierwszej ławie, zajmując
miejsce blisko profesorskiej katedry. Spoglądając po ilości
miejsc, zauważył, że jego grupa powinna liczyć jakieś
dwadzieścia, może trzydzieści osób. Nie mógł się bardziej
pomylić. Gdy zegar na wieży głównego budynku zaczął wybijać
jedenastą, do sali weszło jedynie pięcioro innych żaków.
Pierwszy wszedł dość dobrze zbudowany szatyn
w eleganckim dublecie. Za nim krok w krok kroczył kolejny żak,
niższy od pierwszego głowę i mający duży, orli nos. Oboje byli
ludźmi i wydawali się być o rok lub dwa starsi od Dreyka.
Zajęli miejsca w ostatnim rzędzie.
Następny
do sali wkroczył blond włosy alar. Dreyk po raz pierwszy widział
członka tej uskrzydlonej rasy. Nie wiedział, że w Kaudnie mieszka
jakikolwiek jej przedstawiciel. W końcu najbliższy alarski ród
miał swoje włości na wschodzie poza Filiclarią, w Amdenvorze. Ten
konkretny alar miał imponujące skrzydła wyrastające z pleców
oraz ostre rysy twarzy, podkreślające jego ptasie pochodzenie.
Odziany był w czarny żakiet, podobnego koloru spodnie, jasną
koszulę oraz buty na obcasie. Szedł dumnie, z uniesionym
podbródkiem, zupełnie ignorując obecność Dreyka, a na
pozdrowienie z ostatniej ławki odpowiadając jedynie krótkim
skinieniem głowy. Nie siadł ze swymi znajomymi, ale podobnie jak
oni najdalej od profesorskiej katedry.
Czwartym studentem okazał się dragonita.
Dreykowi ciężko było nie zwrócić uwagi na pazury u jego
dłoni oraz górujący ponad wszystkimi wzrost. Szybko stwierdził
też, że nie miał on widocznych łusek. Dragonici miewali je w różnych
miejscach na ciele. Chociażby Ellae miała swoje na ramionach,
zazwyczaj skryte pod ubraniem. Możliwe, że z nim było podobnie.
W przeciwieństwie do alara, dragonita siadł razem z dwójką
ludzi w ostatnim rzędzie, wymieniając z nimi serdeczny uścisk
dłoni.
Ostatnia na salę weszła szczupła dziewczyna
o hebanowych włosach i piwnych oczach. W przeciwieństwie do
reszty nie pozdrowiła ona nikogo i siadła pośrodku sali, bez
towarzystwa, zupełnie jak Dreyk. Czyżby to ona była studentką, o
której plotkowano w domu akademickim? Możliwe. Dreyk dyskretnie
przyjrzał się jej. Miała bladą cerę, ale nie wyglądała na
vanga, prawdopodobnie rasowo była człowiekiem. W sumie też dość
ładnym.
Na wykładowcę nie czekali długo. Do sali
wkroczył profesor wyglądający jak rasowy, stereotypowy czarodziej.
Wysoki, siwy, z długą brodą, w granatowej szacie, która zwisała
na nim jak na wieszaku, i w spiczastym kapeluszu z szerokim rondem. W
pająkowatej dłoni starzec dzierżył nawet sękaty kostur, którym
podpierał się przy każdym kroku, a przez ramię miał zarzuconą
skórzaną torbę na dokumenty. Oczekiwaniom Dreyka w końcu stało
się za dość. Jeżeli on miał być ich protektorem roku, to chyba
trafił na odpowiednio wyglądający autorytet.
– Hmm... Sześcioro – stwierdził profesor
stając za katedrą i patrząc po studentach zebranych w sali. –
Zakładałem, że będzie was mniej. Koło trójki. Jak widać się
myliłem. No nic, zdarza się. Może dzięki wam nie będzie takiego
zawału na magii praktycznej... No dobrze, ale zacznijmy w końcu
wykład.
Sędziwy czarodziej zasiadł za katedrą, oparł
o nią kostur, po czym podparł się łokciami o pulpit i złożył
dłonie.
– Nazywam się Ire Admorr – przedstawił
się – i na samym wstępie chciałbym uprzedzić, iż nie jestem
waszym protektorem – oczekiwania Dreyka właśnie poszły się
paść. – Formalnie ten wykład powinna poprowadzić Windre
Amilazath, jednakowoż nie była w stanie stawić się w akademii
na czas. Ten przykry obowiązek spadł więc na moją skromną
osobę.
Nie owijając w bawełnę natychmiast przejdę
do rzeczy. Na kierunku magii bitewnej będziecie szkolić się
zarówno w używaniu magii w warunkach bojowych oraz użycia broni
konwencjonalnej. W związku z tym w piątki i soboty między godziną
ósmą a dwunastą będziecie uczestniczyć w konwencjonalnym
szkoleniu bojowym. Następnie między godziną pierwszą a piątą po
południu czeka was szkolenie w zakresie sztuki mirmagii oraz
wykorzystania magii w walce bezpośredniej. To wasze zajęcia
obowiązkowe, które prowadzi sama Amilazath i wszyscy, niezależnie
od reszty dobranych zajęć, musicie w nich uczestniczyć.
Poza tym, na pierwszym semestrze macie
obowiązek do uczestniczenia w zajęciach z matematyki oraz dowolnego
lektoratu. Wykłady z tej pierwszej są w poniedziałki o godzinie
ósmej, a ćwiczenia zaraz po nim, o dziesiątej. Lektoraty natomiast
są prowadzone w różnych godzinach, w środy i czwartki.
Niestety sami musicie się zorientować kiedy konkretnie.
Resztę zajęć macie obowiązek dobrać sami
sobie. Akademia daje wam pełną swobodę wyboru dziedzin magicznych
w jakich chcielibyście się wyszkolić. Wasza grupa jest pierwsza w
swoim rodzaju i władze uczelni dają wam możliwość
eksperymentowania, a po waszych wynikach opracują konkretny program
nauczania dla tego kierunku – profesor Admorr zamilkł na chwilę,
sięgając do swej skórzanej torby, po czym wyciągnął z niej
jedną kartkę. – Czas wykładów z zakresu sztuk magicznych
oraz ich treść, prezentują się następująco:
Dziedziny destrukcji naucza się we wtorki
między dziesiątą a dwunastą oraz w czwartki między piętnastą a
siedemnastą. Obejmują one podstawową teorię z zakresu czarów
igni, iso, ire. Bez wątpienia, to szkoła magiczna, którą w waszym
przypadku warto się zainteresować. Sugerowana zarówno przeze mnie,
jak i Amilazath.
Dziedzina krwi wykładana jest we wtorki
pomiędzy pierwszą a czternastą oraz w czwartki pomiędzy
siedemnastą a dziewiętnastą. Ogranicza się ona do zakresu czarów
symbiotycznych z wyłączeniem klątw, które to będzie się
omawiać na przyszłych semestrach.
Wykłady z nekromancji prowadzone są we
czwartki między dwunastą a czternastą oraz w piątki o godzinie
siedemnastej. Podobnie jak przy krwi, zakres programowy na pierwszym
roku ogranicza się jedynie do zaklęć nerwotycznych. Czary animacji
i teoria golemiczna zostaną wprowadzone dopiero w późniejszych
semestrach. Jest to też jedyna szkoła, której czary, zdaniem
Amilazath, nie mają użytku dla magów bitewnych, więc jest wam
stanowczo odradzana.
Dziedziny tajemnic, królowej wszystkich szkół
magii, naucza się tylko w środę, między dziewiątą a piętnastą,
z godzinną przerwą pomiędzy wykładami. Zakres pełny, obejmujący
zaklęcia telekinetyczne, postrzegania i manipulacji magią. Wykłady
prowadzi sam profesor Namval.
Dziedzina transmutacji jest wykładana z kolei
w poniedziałki między czternastą a szesnastą oraz we czwartki w
tych samych godzinach. Program obejmuje początkowo jedynie zaklęcia
materiozmienne. Czary mutacyjne, ze względów bezpieczeństwa,
nauczane są dopiero na roku trzecim.
Z kolei dziedziny przestrzeni naucza się we
wtorki, ciągiem między piętnastą a dziewiętnastą. Pierwszy
semestr obejmuje głównie czary zaginające. Zaklęcia załamujące
są nauczane dopiero w kolejnych latach.
Dziedzina uzdrowień wykładana jest w
poniedziałki i środy między szesnastą a osiemnastą. Pełen
program zaklęć uzdrawiających oraz wzmacniających jest prowadzony
od pierwszego semestru.
No i w końcu moja dziedzina wpływu – stary
czarodziej oderwał wzrok od kartki. – Wykłady z niej
prowadzę w poniedziałki między czternastą a szesnastą, i we
wtorki o ósmej rano. Na pierwszym semestrze omawiam jedynie
czary perswazyjne, zaklęcia dezinformacyjne ze względu na
bardziej zaawansowany charakter, przeniosłem dopiero na następne
lata. Nie wiem czy Amilazath zaleca wam wybór tej szkoły magii,
osobiście jednak zachęcam. Studiujcie choćby jako dodatkową
dziedzinę. Magia wpływu przydaje się w życiu jak mało co!
Ale podsumowując – profesor Admorr wziął
głęboki wdech – macie całe dwa tygodnie, by zapisać się
na wybrane przez siebie wykłady. Dla waszej wiadomości też,
praktyka czarów jest na naszej akademii prowadzona w zakresie
własnym. Jeżeli prowadzący się zgodzą, być może będziecie
mieli szansę na ćwiczenia pod ich okiem. Jednakowoż! Jak wszystkim
studentom drugiego etapu przypominam, egzaminy zawsze są prowadzone
z praktyki magicznej oraz teorii. To, że macie zaklęcia ćwiczyć
sami, nie znaczy, że możecie te ćwiczenia olewać! Żeby nie było,
że się w maju obudzicie z ręką w nocniku! Bo setki studentów
skończyło akademię już po pierwszym roku, lub musiało go
powtarzać!
– Panie profesorze, wiemy – odezwał się
ktoś z trójki siedzącej w ostatnim rzędzie.
– No, to świetnie – stwierdził stary
czarodziej wstając i biorąc swój kostur. – W takim razie
dziękuję za uwagę, koniec wykładu organizacyjnego. Proszę
żadnych pytań do mnie, kto nie słuchał jego wina, męczcie
Amilazath jak się w końcu zjawi na uczelni. Do widzenia panowie i
pani – starzec skinął lekko kapeluszem do jedynej dziewczyny na
sali wykładowej, po czym wyszedł.
Żacy zostali pozostawieni sami sobie. Podczas,
gdy Dreyk jeszcze przetrawiał nowe informacje, z tyłu w zwartej
grupce studentów robiło się coraz głośniej. Chłopak westchnął
ciężko. W dobrym guście byłoby teraz wstać, przysiąść się do
nich, przedstawić, porozmawiać i tak dalej. Dreyk nie mógł się
jednak na to zdobyć. To nowe towarzystwo było krępujące. Siedział
więc dalej na swoim miejscu wbijając wzrok w ławę i szukając
choćby cienia motywacji do podniesienia tyłka.
– Witaj – Dreyk aż drgnął, gdy kobiecy
głos wyrwał go z zamyślenia – mogę się przysiąść?
Podeszła do niego ta dziewczyna o długich,
hebanowych włosach. Mógłby przyjrzeć się jej teraz nieco bliżej,
ale mimowolnie uciekł spojrzeniem gdzieś w bok.
– Ta – odpowiedział. Starał się nie
chuchać w jej stronę. Nie miał teraz w ustach żadnego zioła
na odświeżenie oddechu.
– Dzięki, nazywam się Houn – przedstawiła
się, siadając przy nim.
– Miło mi... Houn? – Dreyka coś tknęło.
– Zaraz, czy to nie jest czasem męskie imię?
Dziewczyna przewróciła oczyma i westchnęła
lekko znudzona.
– Wysil się na coś oryginalniejszego –
powiedziała. – Owszem, imię Houn zazwyczaj noszą mężczyźni,
ale swobodnie można nadać je też córce, choć wtedy nabiera ono
całkowicie innego znaczenia. Tak naprawdę jest bezpłciowym
imieniem.
– A co takiego oznacza? – zaciekawiony
Dreyk wrócił wzrokiem do swej rozmówczyni.
– Jesteś magiem i nie uczyłeś się
starowschodniego? – zapytała z niedowierzaniem. – Houn
w aspekcie kobiecym oznacza zawiść. Wiem, trafiło mi się
dość niefortunne imię, jednak mniejsza z tym. Jak ty masz na imię?
– Dreyk.
Houn roześmiała się nagle. Chłopak
zmarszczył brwi widząc jej reakcję.
– Co jest takiego śmiesznego w moim imieniu?
– Dreyk – odpowiedziała dziewczyna
przestając się śmiać – znaczy smok. Wybacz, ale to imię
zupełnie do ciebie nie pasuje.
– Niby czemu?
– Jesteś chudy, niewysoki i najwyraźniej
nieśmiały – stwierdziła patrząc na niego. – Wyobraź sobie
chudego, małego, nieśmiałego smoka. To imię zazwyczaj noszą
rośli dragonici.
– No dobra, przyznaję, to może wydawać się
śmieszne – rzekł Dreyk po chwili zastanowienia. – Acz mym
zdaniem po prostu średnio pasuje.
– Skąd zatem to imię?
– Moja matka... – urwał na sekundę. Miał
powiedzieć, że po prostu miała takie przeczucie? Ktoś podejrzliwy
mógłby zacząć węszyć. Podobne sytuacje są w końcu powiązane
z manifestacją intuicji jaką miała. Mógłby tak zdradzić ten
drobny fakt o diablokrwistości swojej rodziny. – Nie znała
starowschodniego – dokończył szybko.
– A więc Dreyku – podjęła Houn –
polecam ci zapisać się na podstawowy lektorat z języka
starowschodniego. Bez względu na to czy znajomość tego języka
jakoś ci się w życiu przyda, czy nie, to przynajmniej omyłkowo
nie skrzywdzisz swoich dzieci napawając im imiona.
– Hmm... – znów uciekł wzrokiem od swojej
rozmówczyni – powiadasz?
– Tak. Zwłaszcza, że sam język nie jest
taki trudny. Wspólny wywodzi się właśnie z niego.
– Myślałem, że wspólny wziął się z
połączenia virdiskiego i bielorskiego.
– Też, po części – przytaknęła Houn. –
Jest w nim dużo naleciałości z tych języków, jednak podstawą
był bezwzględnie starowschodni...
– Ktoś tu mówił o Bielorze? – rozległ
się za nimi złowróżebny głos.
Oboje odwrócili się. Stał przy nich ów
szatyn, który pierwszy wszedł do sali. W dość nieprzyjemny sposób
patrzył na Dreyka z góry, założywszy przy tym ręce na piersi. Na
ten widok chłopak natychmiast zainteresował się podłogą u swoich
stóp.
– Nie – odpowiedziała mu niezmieszana Houn
– wspominaliśmy tylko o bielorskim języku.
– No ja myślę, że tylko – ton
ciemnowłosego złagodniał. – Jak widzę nowi trzymają się
razem. Nazywam się Algerd.
– Lithijczyk? – zapytała Houn.
– Tak – odpowiedział na jej pytanie – a
wy kim jesteście?
Dreyka olśniło. On był Lithijczykiem. Matka
opowiadała mu, że Filiclaria powstała na gruzach księstwa
Lithijskiego jakieś pół wieku temu, gdy Gildia Magów przejęła
władzę w upadającym kraju. Choć ich państwo było obecnie
wspomnieniem, wielu obywateli Filiclarii nadal uważało się za
Lithijczyków, którzy za upadek swojego kraju obwiniali
Bielorczyków, gdyż ci podczas pięcioletniej wojny niemal
doszczętnie zniszczyli ich kraj.
– To Dreyk – odpowiedziała Algerdowi
dziewczyna – ja jestem Houn. Filiclarowie.
– Czyli sami swoi – stwierdził Lithijczyk.
– Chwila, czy Houn nie jest...
– Tak. Jest! – odpowiedziała mu zanim
skończył zadawać pytanie. – Ale kobiety też swobodnie mogą
nosić to imię.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić –
natychmiast usprawiedliwił się Algerd. – Po prostu nigdy nie
spotkałem jeszcze dziewczyny nazywającej się Houn. W każdym
razie, mój kumpel, Livmir, przemycił wódkę do domu akademickiego.
Jutro, wieczorem urządzamy małą imprezę integracyjną. Nawet
Finsarin zapowiedział się, że będzie. Przyjdziecie?
– Jasne – odparła Houn.
– Eeemm... – zaczął Dreyk wbijając wzrok
w ławkę przed sobą – ja raczej nie przyjdę. Nie piję.
– Naprawdę? – zapytała Houn zaskoczona.
– Nic? – zawtórował jej Algerd – ani
kropelki czegoś mocniejszego? Z resztą przecież nikt cię nie
będzie zmuszał żebyś pił, przyjdź – stwierdził, uśmiechając
się półgębkiem.
Dreyk miał dziwne przeczucie, że Algerd
będzie pierwszym, który będzie chciał go spić.
– Nie – odparł Lithijczykowi. – Poza tym
źle się czuję w większym towarzystwie.
– Widać. Jak sobie chcesz – Algerd
wzruszył lekceważąco ramionami, po czym przeniósł wzrok na
siedzącą obok dziewczynę. – Houn, zapraszam do nas. Jesteś
jedyną kobietą w naszej grupie, w dodatku niebrzydką.
Zapoznam cię ze wszystkimi.
– Dobry pomysł – odpowiedziała, wstając.
Dreyk siedział dalej. Zaproszenie nie było
skierowane do niego. Jakby na to nie spojrzeć, była to jego wina.
Właśnie stwierdził, że przeszkadza mu ich towarzystwo. Może nie
dosłownie, ale na to wyszło. Nie było to niezgodne z prawdą, ale
zabrzmiało tak jakoś źle.
Chłopak obejrzał się za Algerdem i Houn.
Dziewczyna złapała jego spojrzenie, po czym gestem zaprosiła go, by do
nich dołączył. To była motywacja jakiej wcześniej potrzebował.
Dreyk, zebrawszy się w sobie, poszedł do grupki studentów
zgromadzonych w ostatnim rzędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz