Smoczy Demon, część II

 
Okładkę narysowała MadBlackie [link]
część II



Po osiągnięciu wieku dorosłego, Dreyk rozpoczął naukę w akademii magii w Kaudnie. Został tam przyjęty na mocy postanowień Traktatu o Tolerancji Diablokrwistych, z powodu posiadania manifestacji Talentu Magicznego, która czyniła zeń naturalnego maga. W tym samym roku został też wpisany do rejestru diablokrwistych Gwardii Filiclaryjskiej, gdzie, poza standardową dokumentacją, znajdowała się również opinia Degorda Namvala, zwanego Ślepcem, ówczesnego rektora akademii. Opisuje on Dreyka następująco: „...nieśmiały i nieco naiwny chłopak, który ma potencjał, ale zupełnie nie orientuje się w realiach akademickich.” Cokolwiek autor tych słów miał na myśli, wypowiedź ta wyraźnie sugeruje, że Smoczy Demon zaczynał jako zupełnie niegroźny diablokrwisty, jakich setki trafiało do rejestru Gwardii.
Start w akademii miał też dość prosty. Przyznano mu stypendium żywieniowe oraz pokój w domu akademickim. Wtedy podjął też on decyzję o przystąpieniu do eksperymentalnej grupy, która miała zostać wyszkolona na magów bitewnych. Choć dziś ciężko sobie wyobrazić, by na jakiejkolwiek akademii w Filiclarii uczono sztuki jednoczesnego władania magią i orężem, to w tamtych czasach była to inicjatywa ciesząca się dużym zainteresowaniem. Młody kwiat magów bitewnych z Kaudna, miał być w domyśle wsparciem dla czarodziejów pracujących w Gwardii.
Dreyk, prawdopodobnie nieświadom swojego genetycznego potencjału, wybrał szkolenie, które pozwoliło mu stać się prawdziwą machiną do zabijania...

***

Dreyk był w Kaudnie tylko kilka razy w życiu i nie znał zbyt dobrze miasta. Zgubił się więc niemal natychmiast po przejściu za miejską bramę. Teoretycznie mógł po prostu zapytać o drogę do akademii magicznej, ale bał się otworzyć usta do obcych. Uznał więc, że błąkanie się po mieście przez większość dnia, w zupełności wystarczy do rozwiązania problemu.
W praktyce nie pomylił się. Co prawda w międzyczasie dowiedział się gdzie jest targ, biblioteka miejska, uniwersytet nauk klasycznych, kilka świątyń, ratusz oraz, że na ulicy można skończyć pod kopytami seveckiego posłańca, jeżeli się na nich nie uważało. Ci listonosze w ogóle nie patrzyli przed siebie, biegając po mieście na pamięć.
Z obolałymi nogami, od całodniowego chodzenia, stanął w końcu przed drewnianymi odrzwiami bramy akademii magicznej w Kaudnie. Ponad odrzwiami, na murowanym łuku, napisane było jakieś zdanie w nieznanym mu języku.
– La-zath... ame mista no potene... – przeczytał na głos.
Dreyk wzruszył ramionami. Może kiedyś dowie się, co ów cytat oznacza. Na razie musiał dostać się do środka. Wziął głęboki wdech, podszedł do mniejszych drzwi w prawym skrzydle bramy i z całej siły uderzył weń pięścią trzy razy. Otworzyły się niemal natychmiast. Stanął w nich sevek o rozbieganym spojrzeniu, podkutych kopytach i z długim ogonem zakończonym kutasikiem niemal tak kudłatym, jak jego czupryna. Z odzienia nie wyglądał na maga, raczej na zwykłego odźwiernego.
– Poszedł precz – stwierdził. – Nie dajemy tutaj pieniędzy żebrakom! Ma ręce to idzie, zapracuje!
– Em... Tak, dobra... Ale ja tu w innej sprawie! – Dreyk musiał złapać drzwi, żeby sevek nie zatrzasnął mu ich przed nosem. – Ja tutaj miałem się zgłosić do pana Degorda Namvala. Chcę wstąpić na nauki do akademii!
– Pan rektor wspominał coś na ten temat – mruknął pod nosem dozorca – imię jakieś ma?
– Dreyk, syn Ellae z Puszczy Hratovskiej – odpowiedział chłopak, zjeżdżając spojrzeniem na kopyta seveka.
– Patrzy na mnie, jak do mnie mówi! – skarcił go odźwierny. – Widać, że z lasu. Za grosz poczucia kultury, również koszula żebracza. Nawet oddech mu śmierdzi jak żebraczy – Dreyk na tą uwagę zamknął usta i poczerwieniał ze wstydu – ale chyba ten co miał przyjść. Wejdzie i idzie za mną!
Miał iść za sevekiem, jednak jego przewodnik tak szybko stawiał kroki, że aby za nim nadążyć musiał wręcz biec. Ledwo zdążył się rozejrzeć po okolicy, by zauważyć, że cała akademia składa się z czterech strzelistych budynków, postawionych wokoło olbrzymiego dziedzińca. Weszli do największego z nich, gdzie sevek poprowadził go po schodach na wyższe piętra, zatrzymując się dopiero przed solidnymi, dębowymi drzwiami.
– Czeka tutaj – padło wyraźne polecenie.
Dreyk nie miał nic przeciw. Nie czekał zbyt długo, sevek wrócił dosłownie kilka sekund po tym, jak wszedł do pomieszczenia.
– Może wejść – zakomunikował mu odźwierny, po czym bezceremonialnie odszedł.
Chłopak wszedł do skromnie urządzonego gabinetu, gdzie za dębowym biurkiem czekał na niego rektor akademii. Dreyk spodziewał się zobaczyć wysokiego, chudego starca o długiej brodzie, zerkającego w jego stronę znad drobnych okularów. Tak zawsze wyobrażał sobie czarodzieja zarządzającego magiczną uczelnią. Rzeczywistość jednak okazała się dość zaskakująca. Degord Namval był człowiekiem krępej budowy, na oko ledwo po czterdziestce. Czarne włosy miał krótko przystrzyżone, a twarz wygoloną na gładkie lico. Najbardziej niecodzienne były jednak jego oczy zupełnie zaszłe bielą. Był on ślepy.
– Dzień dobry – bąknął pod nosem Dreyk.
– Witam – rektor wskazał mu gestem krzesło naprzeciw siebie – usiądź proszę.
Namval miał najwyraźniej bardzo dobry słuch, bo gdy tylko Dreyk siadł na wskazanym miejscu, ten natychmiast podjął rozmowę:
– A więc to ty jesteś Dreykiem? Tym synem Ellae?
– T-tak.
– Przyznam się, że nie spodziewałem się, iż ta dragonitka przyśle mi tu któreś ze swych latorośli. Dla waszego bezpieczeństwa odseparowała się przecież od społeczeństwa. Powiem ci jednak, że cieszę się, iż w końcu zmieniła zdanie. Wyjdzie ci to na dobre Dreyk... Ale w każdym razie, na początek najważniejsze. Jesteś w połowie vangiem?
– Tak – przyznał Dreyk – po ojcu.
– Ma się rozumieć, że nie po matce – odparł ślepiec. – Jak więc z dziedziczeniem, Dreyk? Po kim odziedziczyłeś rasę? Bo widzisz, trochę niedowidzę i nie jestem w stanie ocenić.
– Po nikim – odpowiedział Dreyk, bawiąc się palcami – jestem całkowitym mieszańcem.
– Ach, czyli pół na pół, w praktyce jesteś zapewne prawie jak człowiek – czarodziej pokiwał głową ze zrozumieniem – To się nieczęsto zdarza, ale jest zupełnie normalne. Istotną kwestią jest jednak fakt, że połowę genów odziedziczyłeś po matce. Czy trafiły ci się po niej też jakieś nie-dragonickie cechy?
– Tak, ale tylko jedna. Mam manifestację talentu, nie odziedziczyłem jednak manifestacji intuicji matki. No i nie potrafię widzieć w ciemnościach jak każdy diablokrwisty widzieć powinien.
– Demoniczna krew się rozwodniła – stwierdził Namval – bardzo dobrze, nie powinno więc być z tobą żadnych problemów. Może nawet twoje dzieci będą już zwyczajnymi enami? W każdym razie, postawię teraz sprawę jasno. Zgodnie z Traktatem o Tolerancji Diablokrwistych masz pełne prawo się tu uczyć i mieszkać w domu akademickim, oraz masz możliwość utrzymywania faktu bycia diablokrwistym w tajemnicy przed innymi studentami i pracownikami akademii. Ze względu na prośbę twojej matki, przyznam ci też jednoosobowy pokój, oraz stypendium żywieniowe. Jednakowoż oprócz tych przywilejów jest jeszcze pewien haczyk. Nie wolno ci rozrabiać Dreyk, bo w przeciwieństwie do innych studentów, których mogę co najwyżej z akademii wyrzucić, ciebie mogę na miejscu pozbawić życia, jeżeli stwierdzę, że jesteś groźny dla otoczenia. Rozumiemy się?
– Tak, rozumiem wszystko.
– Doskonale – ślepiec uśmiechnął się łagodnie. – A teraz pytaj chłopcze, czy jest coś jeszcze co chciałbyś wiedzieć o akademii?
Dreyk milczał przez chwilę patrząc na białe oczy Namvala.
– Chciałbym coś wiedzieć – zaczął w końcu niepewnym tonem Dreyk – ale jest to pytanie na nieco inny temat...
– Słucham, mów śmiało.
– Z góry przepraszam za to pytanie, ale jak pan został czarodziejem, skoro jest pan niewidomy? Do tego jest pan jeszcze rektorem tej akademii.
– A co to, zaklęcia oczyma się rzuca? – zapytał rektor, dociekliwość Dreyka najwidoczniej wcale go nie uraziła. – Nie jesteś pierwszym studentem, który zadał mi to pytanie. Magia to jednak bardzo przydatna rzecz. W dziedzinie Tajemnic znajduje się sporo zaklęć wykrywających, które znacznie ułatwiają percepcję nawet ślepemu. Zdrowym ludziom są jednak niezwykle przydatne w nocy. Jeszcze jakieś pytania?
– Nie, proszę pana.
– Więc witam na akademii magii w Kaudnie! Od dziś jesteś pełnoprawnym żakiem na mojej uczelni. W najbliższym czasie, najlepiej jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego, będziesz też musiał wybrać konkretny kierunek swej nauki. Osobiście polecam magię stosowaną, ale wybór jest twój. Masz już może coś na oku?
– Chcę się uczyć na maga bitewnego – odpowiedział bez chwili wahania Dreyk.
Rektor Namval zamilkł na chwilę. Jego lekki uśmiech jaki do tej pory utrzymywał na twarzy zniknął, a mleczne oczy wpatrywały się gdzieś w przestrzeń.
– Interesujące – stwierdził po chwili ślepiec – nie przypuszczałem nawet, że wiesz o tym nowym kierunku... hmm... Można wiedzieć dlaczego chciałbyś nań uczęszczać?
– Chciałbym... – zaczął Dreyk, ale urwał po słowie – chciałbym umieć obronić samego siebie i innych. Matka zawsze powtarzała, że to w życiu bardzo istotne.
– Rozumiem – czarodziej na powrót uśmiechnął się łagodnie – dziękuję. Myślę, że nie będzie problemu z twymi kwalifikacjami, ani liczbą miejsc w grupie magów bitewnych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz